wtorek, 1 lipca 2025

Urodziny?

 


Dziś w przeddzień moich 53 urodzin nachodzą mnie różne myśli, nie wiem jak Wy podchodzicie do swoich urodzin, u mnie to często mała retrospekcja minionych lat. Przypomniało mi się jak 30 lat temu naszły mnie dość trudne i przygnębiające myśli właśnie 1 lipca w dniu poprzedzającym moje urodziny. Byłam mężatką od 4 lat, nie byłam jeszcze matką, ale poważnie już myślałam o tej części mojego życia, nie osiągnęłam zbyt wiele, moje plany chyżo poszły w las, marzenia wtedy uważałam, że odłożyłam na chwilę na półkę, czas pokazał, że niektóre na zawsze. Mąż wstawał z uśmiechem rano ciesząc się z nadchodzącego dnia i pójścia do pracy, ja myślałam o przetrwaniu.  Podjęłam naukę rachunkowości z pełną księgowością, ale to nie był mój klimat, szłam za potrzebą czasu i rynku pracy. Czułam się ogólnie zagubiona, nie spełniona i przerażona upływem czasu. Dziś po 30 latach stwierdzam, że żadne kolejne urodziny nie wywarły na mnie tak dużej mieszanki emocji, nie ruszyły mnie 50 urodziny, mąż był po wypadku, walczył o to by chodzić i wrócić do jako takiej normalności, ja czułam się zmęczona, przerażona i zupełnie nie myślałam o upływie czasu, 40 urodziny mnie zwyczajnie zaskoczyły, jaki kryzys, jaka depresja, byłam zajęta wychowywaniem dzieci, ogarnianiem problemów finansowych i zdrowotnych dzieci. Przed każdymi tak zwanymi okrągłymi urodzinami miałam plany, pomysły na ich spędzenie, ale jakoś mi w życiu to się nie udawało. Nawet 18 urodziny mi się „zepsuły”, brat miał przyspieszone wesele, dziecko w drodze, rodzina zajęta wydarzeniem i gdzie świętować moją pełnoletność. Potem 25 urodziny, byłam w ciąży z najstarszym synem, prezenty były raczej dla syna, niż dla mnie, czułam się jak na Bocianowym, niż na własnych urodzinach, potem 30 bez fajerwerk bo żyłam problemami niepełnosprawności syna i sama wraz z otoczeniem zapomnieliśmy o mnie. Tak jakoś mi się potykało w okolicy urodzin, 52 urodziny spędziłam w przychodni czekając na badanie tomografem taty z Alzhaimerem, usiadł w koszu na śmieci, śpiewał w poczekani, ogólnie niezapomniane urodziny. Od dziecka mam mieszane uczucia do tego urodzinowego dnia, mam niewiele wspomnień dobrych bo plany, założenia, postanowienia zmieniało życie. Jak będzie jutro czas pokaże.




Lubicie dzień swoich narodzin? Jak go spędzacie, jak wspominacie te okrągłe? A jak wspominacie te gdy wkraczaliście w pełnoletność?



Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę

sobota, 28 czerwca 2025

Slow life..?

 


Ostatnio słyszymy ze wszech stron o slow life, Czy to moda, czy potrzeba współczesnych czasów?  pierwszy rzut oka slow life może wydawać się modą – stylowym lansem obecnym w mediach społecznościowych, zdjęciami kawy z mlekiem owsianym i lnianej pościeli. Jednak gdy zastanawiając się chwilę okazuje się, że slow life to głęboka odpowiedź na kryzysy, które niesie współczesność – ciągły pęd i brak czasu na „życie”




„Nie śpiesz się. Cudowne rzeczy potrzebują czasu.” - Dzisiaj niemal wszyscy chorujemy na brak czasu. Śpieszy nam się tak bardzo, że każda osoba i każda rzecz, która nas spowalnia, staje się naszym wrogiem. Takie są właśnie konsekwencje naszej obsesji szybkości i oszczędzania czasu - wściekłość na drodze, wściekłość w samolocie, wściekłość na zakupach, wściekłość w związku, wściekłość w biurze, wściekłość na wakacjach, wściekłość na siłowni. Szybkość sprawia, że żyjemy we wściekłych czasach…”Carl Honoré

Dla wielu osób wydaje się, że to tylko moda, dlaczego? Myślę, że przez popularność w mediach kojarzymy z modnym wizerunkiem. Wielu twórców internetowych promuje slow life jako część swojej marki osobistej, co nadaje mu wygląd trendu, a nie sposobu na życie. Lansowane ubrania z naturalnych tkanin, świece sojowe, domowe chleby – wszystko wygląda jak z katalogu. Dla mnie slow life to znacznie więcej niż ładne zdjęcia i forma lansowania siebie. Dla mnie to jednak potrzeba obecnych czasów. Widzę wiele zmęczonych osób, zmęczonych pośpiechem dorównywaniem innym, kariera itd. Cyfrowy świat wymaga ciągłej dostępności. Informacji jest zbyt wiele, tempo życia szybkie, oczekiwania – często nieludzkie. Coraz więcej ludzi doświadcza wypalenia, lęku, bezsenności. Slow life to dla mnie próba odzyskania równowagi i sensu. Pragnienie autentyczności! Konsumpcjonizm nie daje spełnienia. Życie w biegu choć bardzo efektywne – często pozbawia jego głębi. Slow life pomaga wrócić do tego, co prawdziwe: relacji, przyrody, zwyczajnych codziennych rytuałów. Potrzeba uważności i zdrowia psychicznego. W okresie pandemii wiele osób uświadomiła sobie, że potrzebujemy zwolnić, spojrzeć w głąb siebie, zadbać o dobrostan psychiczny. Slow life to dla mnie nie moda i fanaberia – to forma higieny emocjonalnej. Szybkie życie często oznacza szybkie zakupy, jedzenie na wynos, jednorazowość. Slow life idzie w parze z ekologiczną świadomością – wybieramy mniej, ale mądrzej. Niestety całą ideę niszczy poczucie, że to tylko moda chwilowa nie nisąca za sobą zmian życia, tylko kreowana sztucznie w mediach. Pamiętajmy jednak, że jednak slow life wynika z realnej potrzeby. Dla wielu osób to odpowiedź na kryzysy emocjonalne i społeczne. Moda przemija – ale potrzeba uważniejszego, spokojniejszego życia zostaje. I właśnie dlatego slow life ma sens – nie jako styl, ale jako sposób na życie.

Czym jest slow life?

Slow life to styl życia, który zachęca do zwolnienia tempa, docenienia codzienności i świadomych wyborów. Nie chodzi o lenistwo czy ucieczkę od obowiązków, lecz o życie w zgodzie ze sobą, własnymi wartościami i naturalnym rytmem. To sprzeciw wobec kultury „więcej, szybciej, lepiej” i powrót do prostoty – tej prawdziwej, która nie potrzebuje nadmiaru.

Nie wiele osób interesuje jak powstał slow life, a narodził się we Włoszech w latach 80., jako protest wobec otwarcia restauracji fast food w Rzymie. Wkrótce idea wolniejszego tempa życia rozprzestrzeniła się na inne dziedziny – modę, podróże, pracę, relacje i codzienność. Dziś slow life to  sposób myślenia – wybór, który można podejmować każdego dnia, niezależnie od miejsca zamieszkania czy zawodu.

Czym charakteryzuje się idea slow life:

Uważność – dostrzeganie drobnych rzeczy: zapachu porannej kawy, ciepła słońca na skórze, szelestu liści pod stopami. Slow life zachęca, by naprawdę przeżywać to, co tu i teraz.

Naturalność i prostota – unikanie nadmiaru, świadome zakupy, życie bliżej przyrody. Wybieranie jakości ponad ilość.

Dbanie o relacje – czas z bliskimi, rozmowy bez pośpiechu, obecność.

Odpoczynek bez poczucia winy – sen, cisza, nic nierobienie jako ważna część życia.

Kreatywność i rękodzieło – tworzenie czegoś własnymi rękami, nie dla zysku, ale dla przyjemności i wyrażenia siebie.

Zrównoważona codzienność – jedzenie lokalne, sezonowe; ograniczanie śmieci; życie bardziej ekologiczne.

Zapytacie czy warto wywracać swoje życie do góry nogami? Jak dla mnie warto. Slow life pomaga odzyskać spokój i poczucie sensu. Zamiast gonić za tym, co "trzeba", człowiek zaczyna pytać siebie: „Czego naprawdę chcę? Co daje mi radość?”. Zyskujemy przestrzeń – na myślenie, twórczość, obecność. Lepsze zdrowie, relacje, więcej czasu dla siebie i tych, których kochamy.

Może spróbujcie, przecież nie trzeba zmieniać całego życia. Wystarczy kilka drobnych kroków:

zacząć dzień bez telefonu,/ raz w tygodniu wyłączyć telefon

pić herbatę w ciszy – bez zagłuszania odgłosów otoczenia

wrócić do gotowania z prostych składników – choć by robienie na początek śniadania

codziennie wyjść na spacer

robić mniej – ale uważniej

zwolnij – czy spóźnienie 5 minut spowoduje katastrofę, a w jakim stanie będziemy pędząc z obłędem w oczach.

Slow life nie jest celem. To droga. Codzienna decyzja, by żyć w rytmie serca, a nie zegarka.

„Życie składa się z małych chwil. Nie pozwól, by przeszły niezauważone.”


Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę


wtorek, 24 czerwca 2025

Czy warto robić przetwory na zimę....?

 


Czy robicie domowe przetwory w sezonie letnim?

Ja robię, co prawda obecnie mniej niż kiedy dzieci były małe, ale robię nadal co roku kilka słoików dżemu truskawkowego, wiśniowego, jabłka na przecier, powidła śliwkowe, ogórki kiszone itp.

 

Zdjęcie z lat poprzednich :) 

Według mnie jest sporo zalet robienia domowych przetworów –  to trochę powrót do korzeni z nowoczesnym podejściem

W czasach, gdy półki sklepowe uginają się od gotowych produktów, wiedzę że sporo osób wraca do tradycji robienia domowych przetworów. I nie bez powodu! Ten dawny zwyczaj nie tylko pozwala lepiej gospodarować jedzeniem, ale również niesie ze sobą liczne korzyści zdrowotne, ekonomiczne i ekologiczne. Może warto się zastanowić nad słusznością robienia domowych przetworów.

Dla mnie podstawowa zaleto to znam skład. Domowe przetwory dają pełną kontrolę nad tym, co trafia do słoika. Bez sztucznych konserwantów, nadmiaru cukru, barwników czy wzmacniaczy smaku. Możemy dostosować ilość soli czy słodzika (cukier, miód) do własnych potrzeb, zrezygnować z alergenów czy wykorzystać ekologiczne składniki z własnego ogrodu.

Kolejna ważna rzecz to oszczędność pieniędzy. Choć na początku może się wydawać, że robienie przetworów to spory wydatek (słoiki, zakrętki, przyprawy), to w skali roku domowe konfitury, dżemy, kiszonki czy kompoty kosztują znacznie mniej niż gotowe produkty. Zwłaszcza jeśli wykorzystujemy nadwyżki z własnego ogrodu, działki, dostajemy od znajomych ich nadmiary lub kupujemy sezonowe warzywa i owoce w niższych cenach na bazarkach.

Mamy szansę na zmniejszenie marnowania jedzenia. Zbyt dojrzałe owoce, nadmiar (moja teściowa uwielbiała przynosić dzieciom owoce, ale dzieci ich w tej ilości nie zjadały, przesmażałam je z odrobiną cukru, przypraw o tworzyłam ciekawe zestawiania w stylu brzoskwinie, gruszki, jabłka),  zamiast wyrzucać, można je zamienić w coś trwałego. Robienie przetworów to świetny sposób na niemarnowanie żywności i przekształcanie jej w wartościowe zapasy na zimę.

 

Dzięki przetworom możemy wrócić do smaków dzieciństwa np. powrót do smaków znanych z kuchni babci – aromatyczne powidła śliwkowe, ogórki kiszone z czosnkiem i chrzanem, kompot z wiśni... To nie tylko kulinarna podróż w czasie, ale również pielęgnowanie rodzinnych tradycji i przekazywanie ich kolejnym pokoleniom.

Dla mnie robienie to duża satysfakcja z tworzenia. Robienie przetworów to coś więcej niż tylko sposób na przechowanie żywności, dla minie o chwile wyciszenia i prawdziwej satysfakcji z efektów własnej pracy. Nic nie smakuje lepiej niż własnoręcznie przygotowany dżem na kromce chleba (u nas z domowego wypieku).

Dodatkowy argument to ekologia i mniej plastiku. Kupując słoiki raz (ja pozyskuję po majonezie, oliwkach itp.), używamy ich używać przez wiele lat. Domowe przetwory eliminują potrzebę korzystania z jednorazowych opakowań plastikowych i zmniejszają ilość odpadów. To mały krok, który w skali roku robi wielką różnicę dla planety.

Moje przetwory, mrożonki to taki mały zapas w domowej spiżarni na zimę, często ratują sytuację jako dodatek do drugiego dania np. kiszony ogórek, sałatka warzywna, buraczki.

Domowe przetwory są świetnym prezentem, takim od serca dla naszych bliskich. Domowymi przetworami można się wymieniać, by mieć większą różnorodność w codziennym korzystaniu z nich.

Robienie przetworów to piękna forma troski – o siebie, bliskich i środowisko. Choć wymaga pracy i czasu, niesie za sobą korzyści zdrowotne, finansowe i emocjonalne to ten wysiłek jest tego wart. Niezależnie od tego, czy masz ogród, działkę, balkon z ziołami czy tylko dostęp do lokalnego targu – warto spróbować i odkryć radość płynącą z domowego przetwórstwa. Polecam, od lat robię domowe przetwory, najpierw pomagałam w rodzinnym domu, a potem od początku gdy już byłam panią domu we własnym gospodarstwie domowym. Nie trzeba robić 30 słoików z jednego rodzaju, ja ostatnio kupuję po 2-3 kg owoców, warzyw i je przetwarzam, czasem np. truskawki kupuję 5 kg.

Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę