czwartek, 31 stycznia 2013

Jedna z ważnych zasad by wydawać mniej!! Prowadzimy Budżet Domowy!!



  Sporo osób mówi - nie wiem ile wydaję na jedzenie, bo się nie da policzyć. Mam pełną spiżarkę, lodówkę i jak policzyć koszt miesięczny?
 Ano gospodarstwo domowe to taka jak by mała firma, trzeba wszystko księgować by wiedzieć gdzie się upłynnia pieniądze. To co jest w spiżarce nie da się wyliczyć od razu. Budżet i wyliczenia należy prowadzić ciągle, cierpliwie, najlepiej codziennie. To co jest w spiżarce, to jakoś tam się znalazło. Zostało kupione, zrobione, przetworzone. Z tego co się orientuję magiczne hasło "stoliczku nakryj się" to tylko w bajkach. Jeżeli mamy słoik ogórków kiszonych, to skądś te ogórki się wzięły. I to jest koszt. Praca to dodatek, który pozwala nam ograniczyć wydatki na jedzenie.  Dzięki produkcji żywności w domu uzyskujemy niski koszt wyżywienia i wysoką jego jakość. Nie można tutaj powiedzieć, że nie wiem ile to kosztuje. Właśnie kosztuje to spore pieniądze, które zostały nam w kieszeni. Oczywiście wytwarzanie w domu wędlin, chleba, pasztetów, ciast, makaronów itd. kosztuje nas nie mało pracy, zaangażowania, ale można to zamienić w rodzinne gotowanie i już mamy dodatkową korzyść, dzieci widzą jak powstaje jedzenie, ile produktów się do tego używa, jesteśmy razem, rozmawiamy, no i jeszcze mamy zdrowe jedzenie, bez konserwantów, o znacznie lepszym smaku. 
Ale nie o to mi chodziło, zeszłam z tematu. 
Musimy nauczyć się konsekwentnego notowania naszych wydatków!! Ja wyliczam osobno wydatki stałe (prąd, opłaty szkolne, zadłużenia, ubezpieczenia itp.), poza tym mam rubryki dla żywności, chemii, lekarstw, utrzymania samochodu, żywności dla zwierząt, wydatków dla domu, oraz rubrykę rozrywki (wpisuję tam koszt prezentów, wyjścia do kina, koszt butelki wina itp). Mam też część zawierającą nasze comiesięczne dochody. No a potem robimy podliczenie bilansu, jak to w porządnej firmie bywa, jedna strona z drugą powinna się zgodzić, czyli kasa którą zarobiliśmy z wydatkami i z tym co mamy w kieszeni. 
 Wiele, wiele lat temu nagle zaczęliśmy się zastanawiać gdzie podziewają się nasze dochody, niby nic znaczącego nie kupiliśmy, a kasy brak. Wprowadziliśmy prowadzanie dokładnych wyliczeń co i gdzie wydajemy. Dzięki temu też łatwiej nam planować, jakie mamy koszty, co jeśli musimy coś ekstra kupić, wiemy z czego możemy zrezygnować i jakie uzyskamy ewentualnie kwoty. Naprawdę polecam prowadzić budżet domowy. To jest całkiem niezła zabawa, znajomi żartują sobie czasem z nas, czy bułka słodka kupiona na śniadanie, to rozrywka czy jedzenie. Nie popadajmy w paranoję, chodzi o to, by mieć rozeznanie w sytuacji. Chyba nawet jakiś program angielski widziałam, gdzie ludzi wyciągała kobitka z długów i pierwszym ich zadaniem było, prowadzić zapiski wydatków. 
My prowadzimy od około 15 lat taki domowy budżet, dzięki czemu mogę świadomie podać, że w zeszłym roku średni miesięczny koszt wyżywienia naszej rodziny to 700 zł. Jest to w pełni prawdziwy, realny koszt naszego wyżywienia.
Zachęcam do małego szpiegostwa, na co to my kaskę wydajemy :) 

Planowanie to podstawa!

Dziś napiszę o planowaniu.
W wypadku zmniejszonej płynności finansowej powinniśmy zmienić swoje nawyki i zapomnieć o spontanicznych zrywach zakupowych. Na taki luksus nas nie stać chwilowo, więc trzeba wiele rzeczy zaplanować np. zakupy obuwia zimowego/wiosennego, to zazwyczaj przy dzieciach idzie w hurt, więc i kwoty się robią niezłe. Prezenty gwiazdkowe też wymagają planowania, wakacje, remonty, zakup rzeczy po wyżej 50 zł to już strategiczne planowanie u nas. Podobnie ma się planowanie żywienia naszej rodziny, nie da się iść na żywioł. To chwilowo opcja w oprogramowaniu niedostępna dla nas, brak kasy na rozszerzenia wersji. Zatem trzeba zdobyć nowy fach logistyka, bo do planowania powyższych dziedzin dochodzi jeszcze planowanie przejazdów samochodu, to też musi być ekonomiczne, a jednocześnie wydajne. Wiele osób radzi na blogach "zrezygnuj z samochodu, sprzedaj, przejdź na komunikację miejską, a zakupy rób dzięki autobusom bezpłatnym do marketów" U nas ten sposób nie zadziała, mamy około 1,5 km do busa/PKS-u, za spacer z siatami dziękuje bardzo. Wózek na zakupy też odpada, w błocie często dochodzącym do 20 cm trzeba by wózek o sporych kołach wozić, ale to już za bagaż w komunikacji doliczą, do tego zużycie obuwia też dochodzi. Podsumowując,  w naszej wersji nie ma mowy o przejściu na komunikację. Do najbliższego marketu mamy około 6 km, zakupy rowerem to niezły trening.
Uwzględniając to wszystko pozostaje nam dobre planowanie przejazdów samochodu by nie nadpłacać. Trzeba zsumować zakupy, odbiór dzieci ze szkoły i ich zajęcia dodatkowe, wyjścia do znajomych. Te ostatnie jak najekonomiczniej, np. ostatnio jechałam na warsztaty kulinarne, warsztaty owszem bezpłatne, ale 22 km w jedną stronę, więc połączyliśmy je z wizytą u znajomych i zakupami. Ja na warsztatach, mąż u znajomych, razem na zakupach. Podam kilka przykładów wykorzystywania ekonomicznego, przejazdów - dziecko w MDK-u na zajęciach, zostawiam auto pod Domem Kultury, idę pieszo około 5 min do biblioteki, potem na drobne zakupy do sklepu kolejne 5 minut, następnie załatwiam sprawy urzędowe w Urzędzie Gminy, Poradni Pedagogicznej itp. Wracam do MDK-u i odbieram dziecko, zamiast jeździć osobno w każde miejsce, albo siedzieć 1,5 godziny pod salą załatwiam wszystkie potrzebne sprawy. Odbieram dzieci ze szkoły, po drodze załatwiam pocztę, przychodnię, aptekę, bibliotekę (kolejną, korzystam z dwóch). Jeden przejazd ile spraw. A do tego konieczny dla zdrowia spacer. Aby jechać raz porządnie do sklepu, a małe zakupy zrobić przy okazji spacerku w mieście, muszę zaplanować jadłospis na tydzień, by po pierwsze nie marnować paliwa, a po drugie aby nie iść na spontan i kupować co mi wpadnie w rękę. Więc raz w tygodniu planuję jadłospis, robię to w poniedziałek, a zakupy we wtorek. W soboty, poza dużo gabarytowymi, nie robię zakupów. Podobnie w piątki, często ceny są delikatnie podnoszone, wystawiane są produkty często gorszej jakości, bo wtedy większość ludzi ma czas lub planuje weekend i rzuca się na wielkie zakupy. W soboty kupuję ziemniaki na rynku, ale tylko dlatego, że zakupuję na raz około 45 kg i potrzebny mi bagażowy ;) Ewentualnie są to zakupy odzieżowe, meblowe, które lepiej i przyjemniej robić to we dwoje.

Gdybyśmy więcej czasu poświęcali na planowanie, oszczędzalibyśmy nie tylko pieniądze, ale również i czas. Poza tym, co być może najważniejsze, nie marnowalibyśmy żywności. 
Aby więc uniknąć deficytu budżetowego, a i przy okazji mieć swój wkład w ochronę środowiska naturalnego oraz nie marnować żywności, wystarczy kilka prostych działań. Pierwszym z nich jest przemyślane robienie zakupów. Wprowadzenie do naszych zakupowych zwyczajów kilku reguł pozwoli nam kontrolować budżet oraz sprawić, że w naszych lodówkach, spiżarniach i szafkach przestaną zalegać niewykorzystane produkty.


Lista zakupów: w widocznym miejscu umieść listę, którą codziennie uzupełniaj o kończące się produkty. W ten sposób będziesz kupować tylko te produkty, które rzeczywiście się skończyły.
Zaplanuj swoje zakupy: zanim wybierzesz się do sklepu sprawdź szafki, lodówkę oraz datę ważności produktów, które już masz. Następnie uzupełnij listę o produkty, które się skończyły oraz te, którym minął termin przydatności do spożycia (zgroza!!).
Planowanie jadłospisu: zaplanuj posiłki na najbliższych kilka dni. 
Zakupy: sumiennie trzymaj się opracowanej listy zakupów, nie ulegaj pokusom i chwilowym impulsom. 

Żeby przekonać się o zasadności robienia przemyślanych zakupów, wystarczy przeprowadzić prostą operację matematyczną. Jeśli dzięki zastosowaniu kilku zasad zaoszczędzimy w skali tygodnia 30 złotych, miesięcznie da nam to 120 złotych, które pomnożone przez 12 miesięcy w roku wyniosą 1440 złotych. 

Zatem czas zacząć planować!!!

środa, 30 stycznia 2013

"Rzucam wyzwanie" kto wyda mniej??

Dziś mi tak zaświtało, że jeśli człowiek zmieni podejście do kryzysu i zwyczajnie rzuci sobie wyzwanie - czy dam radę pięcioosobową rodzinę wyżywić za 700 zł, to zmieni się to w coś zupełnie innego niż umartwianie i walkę.... Ostatnio oglądałam jakiś program, nie pamiętam tytułu, facet ma 5 euro na dzień i musi się wyżywić, załatwić nocleg, transport za te 5 euro. Zatem ludzie stawiają sobie takie cele jako wyzwania, czy dam radę? A czemu ja nie mogę tego tak potraktować? Ale moje wyzwanie jest inne, jak najniżej uda mi się zejść z kwoty, wydanej na wyżywienie pięcioosobowej rodziny. W tym miesiącu zeszłam do 550 zł. Jedliśmy bardzo dobrze, były i przyjemności - lody, rolada z bitą śmietaną, karpatka, domowa czekolada i inne smakołyki. Było mięso trzy razy w tygodniu i wędlina na kanapki. Były owoce: banany, jabłka i troszkę zupełnej egzotyki. Warzywa to rzecz oczywista. I wydałam 3,5 dziennie na osobę. Codziennie jemy dwudniowy obiad, dzieci codziennie ciepłe śniadanie w domu, więc za 17.5 zł dziennie nasza rodzina może całkiem porządnie się odżywić!!
Kto wyda mniej?? "Rzucam wyzwanie"!!

Czas na pranie mili panowie i panie..

Jedzenie, jedzeniem i to jest temat rzeka, o którym będę pisać, pisać, aż Wam się odechce :)
No bo po prostu lubię jedzonko. 


Ale czas o praniu napisać. Niestety na środki piorące wydajemy sporo pieniędzy. No bo kto z nas nie kocha pachnących, mięciutkich ciuszków. Uwielbiamy otworzyć szafę i poczuć ten zapach czystości, daje on nam poczucie, że nie jest jeszcze źle. Ciuchy moje pachną, są miękkie, więc napewno dziś będzie dobry dzień. Ale by mieć ten luksus też trzeba mocno kombinować, by rodziny z kasy nie wylogować. U nas pralka włączana jest średnio co drugi dzień, czasem co dzień (zmiana pościeli 5 kompletów na raz do pralki nie wchodzi, więc wypełnia się dni puste od prania, no i sezon letni t.z podwórkowy, też pralka zmuszona jest do częstszej pracy). Więc i tu trzeba było wprowadzić korekty i oszczędności. Przeszliśmy fazę prania w łupinach orzechów, wybielania w promieniach słonecznych, prania dzięki sile woli i prania w skrajnie niskich temperaturach (zwłaszcza przy popsutej grzałce pralki). Niestety żadna z powyższych metod nie była skuteczna, by odpowiednio wyprać skarpetki mojej córki (ma dziewczyna talent do ich ubrudzenia, jak nikt w domu, więc jej skarpetki to tester metody, środka do prania), za każdym razem musiałam robić wcześniejsze zabiegi z mydłem dziecinnym przed włożeniem do pralki. Próbowaliśmy proszki z reklam typu "śnieżnobiała biel" i inne głupoty. Po pierwsze proszki przy pełnym wsadzie (ważonym co do grama) do pralki nie wypłukiwały się odpowiednio z ciemnych ubrań, na jasnych po prostu tego nie widać. Czyli już wiemy, że proszki są owszem ok, albo oryginalne (czytaj niemieckie), albo przy niepełnym wsadzie do pralki. Na oryginalne mnie średnio stać, na zmniejszanie wsadu do pralki podobnie, nie po to mam wsad 5 kg bym wkładała 3-4 maks. Zatem w czym prać?? No i tu przyszedł mi z pomocą internet, no nie sam jako narzędzie, ale ludkowie z drugiej strony monitora. Za radą sporej rzeszy ludzkiej zakupiłam płyn do prania (najpierw w promocji), no i bingo. Dopiera, wypłukuje się, pachnie ciuch, miękki nawet bez zmiękczaczy. No to czego chcieć więcej. Ale, ale płyn płynowi nie równy. Raz szarpnęłam się na oryginał, super prał, wart ceny, ale zapach za mocny!!! Bez miejsca na zmiękczający płyn. Znowu poszukałam wypowiedzi "człowieków" w necie i trafiłam na sensowne opnie o płynie, którego nazwa Formil. Zakupiłam, wymęczyłam całą butlę i jest ok, ostatnio wypatrzyłam wersję za 11 zł na 41 prań, mnie wyszło 55 prań w dobrej jakości czystości. Czyli wyszło mi 20 gr. za pranie. Do tego zakupuję płyn i tu już niestety nie najtańsza wersja, bo przelatuje mi przez szufladkę w pralce w czasie lania. Więc kupuję taki, który w danym momencie jest w dobrej cenie (pamiętamy oczywiście o zasadzie cena za litr, a nie za butelkę). 
Do prania, które chcę mieć ekstra białe, dokładam 3 łyżki sody oczyszczonej i jest suuper białe. Do odplamiania polecam mydełko, zakupiłam chyba za około 5 zł w Tesco i mam je już około 3 miesięcy, schodzą naprawdę przeróżne plamy dzięki niemu. Ostatnio plamy po mazaku z białej bluzeczki zeszły nie zostawiając śladu. 

Czyli podsumowując temat prania wychodzi mi tak:
- włączamy pralkę tylko przy pełnym wsadzie
- pierzemy w temperaturze z metki czyli większość ciuchów 30-40 stopni i wystarczy
- kupując płyny/proszki najlepiej wyliczyć koszt za jedno pranie czyli np. koszt płynu 11 zł, na opakowaniu mamy, że na 41 prań to wychodzi nam 26 gr za pranie (ja obliczam w sklepie, kalkulator mamy zawsze ze sobą w komórce).
- polecam kontrolowanie znanego nam środka piorącego w cenie z gramaturą, czasem producent zmienia opakowanie, ale nie cenę. 

W związku z powyższym na zakupy najlepiej chodzić bez dzieci i zarezerwować sobie więcej czasu. 

Chleb który zapachem wypełnia cały dom.

Teraz pora na chleb, nie wszyscy kochają białe pszenne bułki, niektórzy wolą chleb pszenno-żytni. 

Ten chleb również wychodzi każdemu, wiem co mówię, przepis przechodzi z rąk do rąk i różnie "wypiekacze" się zdarzali. No ale ja tu pitu, pitu, a czas na przepis. 

Chleb domowy pszenno - żytni


500 g mąki pszennej typu 650 lub razowej typu 1850

500 g mąki żytniej najlepiej typu 720
700 ml letniej wody
50 g drożdży świeżych
1 łyżka miodu (można zastąpić jedną łyżką cukru)
4 łyżki oleju
2 płaskie łyżeczki soli
Opcjonalnie słonecznik, siemię lniane, płatki owsiane (jeśli robimy chleb na mące typu 650)

Rozrabiamy drożdże z wodą i miodem/cukrem, dodajemy mąkę pszenną, mieszamy dokładnie (można mikserem), odstawiamy na 1 godzinę. W międzyczasie przygotowujemy dwie foremki keksówki - wysmarować dokładnie olejem trzeba.  Po godzinie dokładamy mąkę żytnią, sól, olej i wyrabiamy ręką lub robotem z hakiem (nie posiadam) dokładnie cały chleb. Dzielimy ciasto na dwie foremki i dłonią zamoczoną w wodzie wygładzamy bochenki. Ostawiamy na około 50 min. Piecyk nagrzewamy do temperatury 220 stopni i pieczemy około 35-40 min obydwa bochenki na raz. Obecnie u mnie w chlebaku jest taki chlebek, upiekłam go dwa dni temu, nadal jest świeży. Powodzenia!!!


wtorek, 29 stycznia 2013

Domowe bułeczki na śniadanko i nie tylko.





Tak jak pisałam będę podawać również przepisy na różne dania, potrawy, wypieki czy jak to zwą. 

Na początek przepis na bułki, które wychodzą każdemu. 

Przepis jest na około 13-14 bułek

700 g mąki pszennej 650 (czasem mieszam z razową)
420 ml letniej wody
2 łyżeczki soli
2 łyżeczki cukru
20 g margaryny (w wersji luksusowej masła)
40 g drożdży

Do miski odmierzamy mąkę, margarynę, sól. Do mniejszej miski cukier, drożdże i około 10 łyżek wody. Drożdże rozpuszczamy w wodzie z cukrem, margarynę rozcieramy palcami z mąką i solę, następnie wlewamy drożdże i pozostałą wodę do mąki, zagniatamy przez chwilę ciasto i odstawiamy owijając miskę folią spożywczą na 1,5 do 2 godzi w dość ciepłym miejscu. Po tym czasie ciasto wyrośnie i lepimy z ciasta bułeczki, najlepiej smarując dłonie olejem. Bułki układamy na blaszce wyłożonej papierem i odstawiamy na 30 minut, w międzyczasie nagrzewamy piecyk (ja używam elektrycznego) na 230 stopni. Po 30 minutach wkładamy bułki do pieca na 5 minut, a następnie zmniejszamy temperaturę na 200 stopni i pieczemy 11 minut. Bułki wyjmujemy natychmiast po upieczeniu, najlepiej na kratkę (ja używam takie z pieca) i przykrywamy ściereczką do wystygnięcia (ja przykrywam pieluchą tetrową). Życzę smacznego!!
Gorąco polecam bułki, są smaczne, można dołożyć słonecznik, siemię, płatki owsiane wedle upodobań. Bułeczki  są świeże przez następne 3 dni. 


Nie samym chlebem człowiek żyje, ale...

Większość z nas lubi kanapki, większość z nas zabiera kanapki do pracy, szkoły, na wycieczki.... No tak,  kanapka to złożona sprawa, nie tylko bułeczka, chlebek, ale trzeba coś do niej włożyć.

Zacznijmy od chleba/bułki, od 5 lat wypiekam chleb i bułki w domu, wychodzi w sumie taniej (nie wliczam kosztów mojej pracy), zdrowiej i jesteśmy niezależni. Mam kilka sprawdzonych przepisów i naprawdę pieczenie chleba nie jest zajęciem pracochłonnym, bardziej czasochłonnym. Nastawiamy ciasto na bułki (około 10 min) i zapominamy na 2 godziny o nich, potem poświęcamy około 5 minut, znowu zapominamy na 30 min o nich, po tym czasie do pieca na 16 min i mamy świeże pachnące bułeczki na rano. W czasie robienia bułek można zrobić wiele rzeczy - czytać, oglądać ulubiony serial, poklikać na blogu ;) , umyć okna itd.... Zatem jak już mam tą bułeczkę/chleb, to muszę ją czymś zapakować. Niestety dobre wędliny, sery, pasztety są drogie, a te tanie do kitu. Jedną ze złotych zasad nie kupujemy wędlin paczkowanych w plasterkach, są dużo droższe od kupowanych na plasterki, krojone przy nas. Jak dla mnie wędliny paczkowane w plasterkach, to bezmyślne wywalanie kasy, luksus dostępny dla grupy, która może sobie na to pozwolić. Zawsze w sklepie sprawdzajcie cenę za kg, a nie opakowania, to bywa mocno mylące. Patrzymy paczka wędlinki 3 zł, no nie dużo w sumie, ale tam 100 g siedzi, za tą cenę kupimy dużo lepszej jakości wędlinę krojoną od ręki lub w kawałku i pokroimy sobie ją w domu (polecam zakup krajalnicy, pozwala oszczędzać na grubości plasterka, wydatek nie jest wielki). Wybierając wędlinę powinniśmy się kierować nie tylko ceną, ale i jakością za daną kwotę. Sprawdzamy zatem zawartość mięsa w wędlinie i jakie jest to mięso, prawda bywa szokująca. Ja po lekturze składu wędlin postanowiłam zacząć domową produkcję - wędlin i pasztetów, dodatkowo do pieczywa wyrabiam pasty. Zyskuję za dużo niższą cenę dobrej jakości produkt, a nie śmieciowe jedzenie. 


Czyli podsumujmy zasady zakupu wędlin
- nie kupujemy paczkowanych wędlin w plasterkach
- czytamy skład wędliny: zawartość mięsa
- sprawdzamy cenę za kilogram, a nie za paczkę

Z chlebem jest podobnie
- sprawdzamy cenę za kilogram, a nie bochenek, producenci oszukują na gramaturze.
- sprawdzamy skład, datę przydatności (im dłuższa tym więcej chemii w chlebie).
- chleba nie przechowujemy w torbach foliowych, tylko w bawełnianej ściereczce i w drewnianym glinianym/ceramicznym pojemniku. 

Teraz czas na masło - smarowidło. Oczywiście najlepsze będzie masło 82% tłuszczu mlecznego, ale takie masło jest niestety drogie, jeśli jemy kanapki z pastami, pasztetami masła nie potrzebujemy w sumie, ale szyneczka lubi masełko, a my lubimy takie kanapki. Niestety z powodów finansowych, musiałam rodzinie zaproponować smarowidło, szukałam długo, czytałam skład i mój wybór padł na smarowidło z jednym procentem masła, małą zawartością E.... i smak nawet nawet. Wiele lat jedliśmy tylko masło, tego luksusu trzymaliśmy się pazurami, ale musieliśmy odpuścić. Masło kupuję owszem, ale na specjalne okoliczności. 

Zasady wyboru masła
- sprawdzamy czy te 82% tłuszczu to tłuszcz mleczny
- sprawdzamy gramaturę, producenci robią zmyłki i wypuszczają na rynek paczki po 170 g, chwytamy za nie, bo są w lepszej cenie.
- sprawdzamy cenę za kilogram (dla pewności)

No i to by było tak pobieżnie o kanapkach. W dalszych postach zagłębię się dla ciekawskich w produkcję chleba, bułek, wędlin, pasztetów i past. 

Pamiętajcie podstawowa zasada do wszystkiego co kupujecie - sprawdzamy cenę za kilogram, a nie za paczkę!!!!






O czym chcę tu pisać

Chciała bym Wam na moim blogu przybliżyć temat - jak godnie żyć za mało kasy. Sztukę tę opanowuję od 22 lat, daleko mi jeszcze do mistrzostwa, ale z uporem uczę się. 

Postaram się opisać moje, podpatrzone, wyczytane sposoby radzenia sobie, gdy w kieszeni poza zasmarkaną chusteczką nie ma nic. Ciężko nawet nazwać to, o czym będę pisać "oszczędzaniem", bo by oszczędzać, trzeba mieć co, to raczej sztuka przetrwania, "survival cywilizacyjny" w codziennym bycie. 
Pewnie nie raz rozglądacie się na ulicy, w sklepie i myślicie, skąd ludziska mają na to wszystko kasę. Ano bywa różnie, jeden ma na wszystko i ju, drugi kupuje suuper ciuchy, ale nie dojada, a jeszcze inny żyje na ciągłym debecie, czyli wydaje więcej niż ma, a potem pomyśli co dalej. Ale jest też grupa ludzi, którzy z pozoru wyglądają na tych, co po prostu mają kasę, a w sumie wydają nie wiele, są to tak zwani "zaradni". Robią mnóstwo trików by żyć całkiem, całkiem, ale nie rujnować majątku rodowego w tym celu, albo po prostu nie mają zupełnie nic po za sposobami.  
Kiedyś byłam w tej pierwszej grupie, zwyczajnie było mnie stać, obecnie nie stać mnie na nic, nawet na porządne płacenie rachunków. Ale to nie czas i miejsce się użalać. Nie należę do żadnych wyznawców minimalizmu, zwyczajnie staram się sobie radzić. Jest to lekko trudniejsze z racji, że jedno moje dzieciątko wymaga diety bez pszennej, a jak wiadomo mąki specjalistyczne, już z samej nazwy wynika, że jeśli coś jest specjalistyczne, to zazwyczaj drogie i tak jest z produktami bez pszennymi. Zatem moje doświadczenia wzbogacam o radzenie sobie z dietą bez pszenną. Mam nadzieję, że uda mi się Wam przekazać rozsądnie moją wiedzę. Będę zamieszczać nie tylko same rady, ale i również jadłospisy, przepisy na jedzonko tanie i zdrowe. Bo jedną z naszych zasad jest - nie jeść śmieciowego, taniego jedzenia. Jeść zdrowe i tanie jedzenie. Nie mając kasy uważam, że w tym punkcie należy być konsekwentnym, bo złe odżywianie powoduje przeróżne choroby i sypie nam się zdrowie. A co to za sobą niesie? Wiadomo - koszty leczenia, na które zwyczajnie nas nie stać.
Niech MOC BĘDZIE Z WAMI!!!!!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Witam serdecznie Wszystkich

No i stało się, po wielu podchodach założyłam bloga. Nie mam żadnego w tym temacie doświadczenia, ale co tam człowiek uczy się przez całe życie :) Zatem to mój pierwszy i jedyny blog. Jeśli komuś przypadkiem uda się tu zawieruszyć Serdecznie Witam!!