poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Pizza gryczano - ryżowa



Metodą prób i błędów dochodziłam do przepisu na pizzę bezpszenną. Najpierw korzystałam z przepisów zamieszczonych w Internecie, a następnie zaczęłam je modyfikować do możliwości mojej kieszeni, gustów kulinarnych oraz alergii naszych.  Udało mi się nareszcie stworzyć przepis, którym mogę z czystym sumieniem się podzielić. Wcześniej podawałam przepis oparty na gotowej mieszance mąki, ale niestety jest ona stosunkowo droga w porównaniu do tej, która robię sama.




Składniki:
  • 200 g mąki gryczanej 
  • 100 g mąki ryżowej
  • 4 łyżki oleju/oliwy
  • 250 ml wody
  • 25 g świeżych drożdży
  • 1 łyżeczka soli
  • 1 łyżeczka cukru


Drożdże mieszam z wodą, cukrem i łyżką mąki ryżowej. Odstawiam na 15-20 minut by drożdże zaczęły pracować (taka pianka się robi na wierzchu). Następnie mieszam wszystkie składniki i zagniatam ciasto. Odstawiam na około 10 minut, po tym czasie wykładam blachę papierem do pieczenia i rozwałkowuję bezpośrednio na blasze wyłożonej papierem ciasto.  Smaruję sosem pomidorowym pizzę i układam dowolne składniki, posypuję całość serem i piekę w piecyku 15 minut w temperaturze 200 stopni.

Sos pomidorowy: koncentrat pomidorowy, oregano, bazylia, ostra papryka, odrobina oliwy (ilość składników zależy od ilości sosu, ja robię dużo, bo piekę trzy blachy pizzy)

Składniki na wierzch pizzy: salami/ przesmażone piersi kurczaka pokrojone w drobną kostkę wymieszane z przyprawą np. kebab, brokuły, tuńczyk, pieczarki, kukurydza, pomidor, oliwki papryka, bekon, szynka, kabanosy (wszystko zależy od nas, co położymy na wierzch pizzy).

Sera żółtego zawsze używam typu mozzarella.

Do polania gotowej pizzy można użyć sosu pomidorowego, którego używamy do posmarowania pizzy, ale można też wykonać sos czosnkowy z majonezu, jogurtu, czosnku i ziół prowansalskich lub oregano.


piątek, 28 sierpnia 2015

Mama/tata w domu czy w pracy?



Wiele lat temu zrobiliśmy z mężem rachunek zysków i strat fakty, że zostanę w domu z dziećmi. Co prawda dodatkowym impulsem do tego bym nie wróciła do pracy zawodowej był fakt, że mamy najstarsze dziecko niepełnosprawne, które za rok zakończy całkowicie swoją edukację i pozostanie na zawsze z nami w domu, wysyłać go do domu opieki nie zamierzam, zresztą to są również koszty, więc jest to zupełnie bezpodstawne, by spędzał czas w domu opieki.
Zatem kilka lat temu zaczęliśmy przeliczać z mężem ile zyskamy na tym, gdy ja podejmę pracę zawodową. Podstawowa spawa to opieka nad dziećmi, mąż nie zrezygnuje z części pracy, bo są to wymierne dochody, najstarszy syn nie mógł zostawać na świetlicy, w domu było dwoje maluchów. Więc musielibyśmy zatrudnić opiekunkę do dzieci, która odbierałaby je ze szkoły, żłobka oraz przedszkola i zapełniła czas do chwili powrotu nas z pracy (ja wcześniej pracowałam 8 – 10 godzin dziennie w godzinach 9 – 17 (często do 19, a czasem nawet do 20), mąż wtedy wracała do domu około 21-22 czasem i później.  Zatem mamy koszt przedszkola, żłobka i opiekunki całość około 900 – 1000 zł miesięcznie, samo przedszkole na dwoje to 500 zł. Ja wtedy mogłam zarobić góra 1200 zł. Dodajmy do tego koszt moich dojazdów do pracy, dowozu dzieci do placówek, lepszych ciuchów (pracowałam w biurze), częstsze wizyty u fryzjera, obuwie itp. A na koniec koszt jedzenia, pozostając w domu przygotowuję jedzenie od podstaw, czyli kupuję surowce i wytwarzam produkt gotowy. Surowiec zawsze jest tańszy od gotowego dania. Raz przeliczyliśmy dokładnie, że zyskiwaliśmy około 400 zł miesięcznie na samym fakcie, że ja produkuję żywność, a nie opieramy naszego wyżywienia na gotowych produktach. Czyli sumując zarabiałabym na wszystkie opłaty i różnice kosztowe, nie mieli byśmy więcej pieniędzy w kieszeni, dzieci wychowywałaby opiekunka, a my byśmy byli, co raz bardziej sfrustrowani i zmęczeni. Oczywiście jest to obraz naszej rodziny, naszych potrzeb, kosztów (każde miasto ma inne zarobki i opłaty), nie można brać dosłownie naszej sytuacji dla każdej rodziny.
Podjęcie decyzji o zostawieniu dzieci w domu, nie wysyłaniu ich do placówki szkolnej też jest forma oszczędności. Co prawda nas głównie nasze przekonania i światopogląd ukierunkowały do podjęcia decyzji o edukacji domowej, ale po czasie wyszły finansowe oszczędności, jako dodatek do sytuacji.  Dzieci chodząc do szkoły potrzebują mnóstwa rzeczy, plecaki, wyprawki, książki, ćwiczenia, buty na zamianę, kostium na gimnastykę, składka na komitet, różne warsztaty, wykłady, koncerty, składki na kwiatki, prezenty itp. W ciągu roku szkolnego moje dzieci miały, co 5 koncertów każdy płatny 5 zł, czyli same koncerty to koszt 50 zł rocznie. A takich mikro opłat jest całkiem sporo, na koniec roku zielona szkoła koszt 300 – 400 zł za dziecko. To są naprawdę duże koszty.

W sumie w chwili obecnej pracując zawodowo zysk miałabym około 400 zł na plus. Czy jest to kwota warta tego by stracić kontakt z dziećmi? Jak dla mnie nie warta! Ja mam oczywiście dodatkowo plus tego, że mogę z dziećmi pracować w ogrodzie i mieć oszczędności z tego. Jestem przy nich w burzliwym ich okresie rozwoju, jestem na bieżąco ze wszystkimi ich problemami, radościami.  Dla mnie to wszystko jest więcej warte niż 400 zł. 
Kocham bycie mamą, mogę zapewnić rodzinie bezpieczny dom. Mnie odpowiada taki trochę archaiczny model rodziny. Nie jestem feministką, lubię być panią domu, mamą i żoną. Żyliśmy z mężem kilka lat w modelu rodziny pracującej nas obojga, wracaliśmy zmęczeni, do domu gdzie wszystko było do zrobienia teraz i już. Jest to nasza świadoma decyzje, bardzo dokładnie przeanalizowana i podjęta wspólnie.  Razem z mężem byliśmy dziećmi z kluczem na szyi, wracaliśmy do domu ze szkoły gdzie raz czekał obiad, a raz nie. Rodziców nie interesowały nasze problemy, bo byli zbyt zmęczeni. Bardzo chcieliśmy dać naszym dzieciom dom, w którym rozmawiamy ze sobą, dzieli się wszystkim, mamy czas dla siebie. Było by to dość trudne w sytuacji pełnego zaangażowania zawodowego nas obojga. Ale to my wybraliśmy, to są nasze przekonania, nasza suma doświadczeń, to jest nasze życie. Czy wybraliśmy dobrze, czas pokaże. Ja osobiście nie zamykam sobie drogi zawodowej chce zostać opiekunką osób starszych, w chwili, gdy dzieci wybiorą własną drogę życiową, chciałabym, choć by nawet w wolontariacie pracować z osobami starszymi. To tak na temat mojego zawodowego lenistwa i siedzenia w domu.







Te wszystkie przemyślenia dotyczą konkretnie naszej rodziny, nie jest to na pewno model do powielenie, nie każda rodzina ma dziecko niepełnosprawne, nie każda rodzina chce rezygnować ze szkolnej placówki, nie każdy potrafi zostać w domu i nie być aktywny zawodowo, dla niektórych osób te, choć by maleńki zyski są dużo większe, bo mają w sobie silną potrzebę wyjścia z domu i bycia między ludźmi i często rodzina więcej zyska na tym modelu, bo nieszczęśliwy rodzic jest do kitu. Najważniejsze to podążać za swoimi potrzebami i dopasować model własnej rodziny do jej członków. Nie powielać innych pomysłów, bo to będzie tak jak by chodzić w używanych butach, nigdy nie będą wygodne. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Oszczędzamy na paliwie do samochodu



A ja oszczędzam na paliwie, aż mi się serducho raduje. Śmigam, co raz więcej kilometrów na rowerku, dziś np. przejechała 24 km.  W końcu uznałam, że warto zainwestować w sakwy, bym mogła robić zakupy. Wybrałam rozsądną cenowo wersję, dzięki temu będę mogła więcej przewieść zakupów i zaoszczędzić na paliwie. Dzieci fajnie się rozjeździły w wakacje, dzięki temu będziemy mogli na dodatkowe zajęcia dojechać rowerkiem jak tylko nam pozwoli pogoda. Z wstępnych szacunków przy mojej rowerowej przygodzie wraz z dziećmi możemy miesięcznie zaoszczędzić około 150 zł, to całkiem miła kwota pozostająca w kieszeni. Dzięki rowerowi możemy polepszyć swoje zdrowe/kondycję, a dodatkowo zaoszczędzić pieniążki w kieszeni. Jak dla mnie super zestawienie – zdrowie i oszczędność. 


środa, 26 sierpnia 2015

Ogród cd.




Uwielbiam te chwile, gdy widzę, jak mój ogród żyje. W sobotę posiałam rzodkiewkę, koperek i szpinak w gruncie, zaś pod folię druga porcję rzodkiewki i sałatę. Dziś przyglądam się, a rzodkiewka pięknie już kiełkuje. Szpinaku jeszcze nie uprawiałam, ale zainspirowana książką „Ogród warzywny na 200 metrach kwadratowych” postanowiłam spróbować. Może się uda jeszcze mieć w tym roku szpinak, a jak szczęście będzie mi sprzyjać to wczesną wiosną powinien już być. Moja rodzina lubi świeży szpinak do sałatek i kanapek.

Dziś też posiałam zakupione wczoraj w Ikei zioła. Kupiłam 3 kubeczki ziół za całe 1,7 zł, dostałam za to 3 kubeczki z podłożem do zasiania i nasionami. Pełna instrukcja była załączona. Za taką kwotę mogę spróbować uprawy ziół, zwłaszcza, że zbliża się koniec własnych ziół z ogrodu, więc trzeba zadbać o domowe uprawy. Kupiłam wczoraj również w Ikei skrzyneczki plastikowe długości 59 cm za kwotę 1,67 zł, może nie są one wysokiej, jakości, plastik dość miękki, ale czego oczekiwać w tej cenie. Będę miała na przyszły rok do rozsady pelargonii. W tym roku miałam tylko dwie skrzyneczki, bardzo fajnie ozdabiały mi taras, więc w przyszłym roku chce mieć ich więcej.

Zupełnie pochłania mnie ogród, co raz mocniej czuję się z nim związana, zaczęliśmy z mężem plany, co do części sadowniczej, obecnie mam 2 jabłonie, jedna śliwę, wiśnię (niestety dziczkę, więc tylko ozdobną pełni funkcję), winorośl, aronie, porzeczki czerwone i czarne oraz maliny. Chcemy dosadzić morelę, gruszę, czereśnię oraz wiśnię. A z krzewów pigwę i borówkę amerykańską. Mam nadzieję, że uda nam się zrealizować nasze zamiary i nasz ogród warzywny oraz cześć owocowa będą pomalutku rozkwitać i dawać nam korzyści. W tym roku z czerwonej porzeczki zebraliśmy tyle owoców, że mamy nastawione 100 l wina, czarna porzeczka owocowała po raz pierwszy, więc tylko dwa słoiczki mamy, malin zebraliśmy kilka kilogramów, dzieci już nie miały ochoty jeść, zamroziłam część, a 2 kg nastawiłam na nalewkę.


Zimą by mieć świeże „warzywa” uprawiam w kuchni kiełki, dzięki temu mam zawsze coś zielonego pod ręką. No i oczywiście zioła, które w lecie mam w ogrodzie, zaś zimą cześć suszonych z lata, oraz na parapecie świeże w domu. Znam osoby, które z niewielkiego balkonu mają całkiem spore zbiory, stosują uprawę pionową i dzięki temu mogą sporo warzyw posadzić. Moja koleżanka ma krzaki pigwy i co roku z własnych owoców robi przetwory na zimę. Ma również pomidory koktajlowe, szczypior, pietruszkę, koperek. Inni znajomi mają plantację truskawek około 50 sadzonek w pionowej uprawie. Naprawdę można sporo wyhodować na małej powierzchni. Wystarczy chcieć i być gotowym na ewentualne porażki i nimi się nie zrażać, to jest natura, a jej się nie da zaprogramować, jeśli chcemy uprawy ekologiczne prowadzić. 

czwartek, 20 sierpnia 2015

Ogród warzywny na 200 metrach kwadratowych - dziękuję!!!!



Chcę podziękować wszystkim, którzy podesłali mi książkę, której szukałam od jakiegoś czasu „Ogród warzywny na 200 metrach kwadratowych”.  Wydrukowałam i zgłębiłam pomysły w niej zawarte, mam nadzieję, na co raz większą samowystarczalność mojej rodziny.

Fragmenty z książki:
„ (……) A następnie ci ludzie, pracując po jednej godzinie dziennie w ogrodzie zyskują zdrowie, dobry wygląd i pogodę ducha. Prócz tego jeszcze odżywiają się sami i ich rodziny w znacznej części jarzynami świeżymi, czyli otrzymują pokarm najlepszy i najzdrowszy (……)
Weźmy teraz pracowników w miastach polskich: ogrodów nie mają i godziny po pracy spędzają w dusznych lokalach, na powietrzu przebywają tylko przypadkiem, odżywiają się kartoflami ozdobionymi siekaną wołowiną. (…..)
(…) praca we własnym ogródku, sport cichy jak rybołówstwo, zajmujący jak polowanie i dający zdobycz równie smaczną i pożywną, jak ryby i zwierzyna, tylko o wiele zdrowszą.
Rzadko, kto wie, że na powierzchni 200 m. kw. Można wyprodukować jarzyn tyle, że starczy ich na cały rok dla rodziny złożonej z trzech osób, jeżeli będziemy liczyć dziennie po ½ kg różnych jarzyn na osobę. (……)
Dwieście metrów kwadratowych – to przestrzeń, która łatwo nabyć i jeszcze łatwiej wydzierżawić – nie należy też większego zakładać ogrodu warzywnego, jeżeli nie możemy poświęcić mu więcej czasu pracy niż 6 godzin na tydzień.

Fragmenty pochodzą ze wstępu wyżej wymienionej książki. Książka została wydana w 1933 roku, jest to wydanie 7, czyli jak widać w ówczesnym czasie musiała się cieszyć dużym powodzeniem. Kosztowała wtedy 50 gr. Miała na celu pokazanie, że można poradzić sobie samemu dzięki pracy własnych rąk. Obecnie nastąpił powrót do samowystarczalności, wiele osób zaczyna zmniejszać powierzchnię trawników i kwitowych rabat, by uzyskać własne, ekologiczne warzywa.  Owszem warzywa są ogólnie dostępne, ale jeśli ktoś, choć odrobinę poszuka i sprawdzi ile średnio wykonuje się oprysków np. na jabłka zanim ono trafi do nas konsumentów to zapragnie posiadać własne. Kupno ekologicznych warzyw i owoców to dość spory wydatek, jest on uzasadniony, bo uprawa ekologiczna często nie jest tak wydajna jak chemiczna, oraz często plony padają ofiarą chorób i szkodników. Wiele osób często zadaje mi pytanie – czy własna uprawa jest opłacalna? Uprawiając własne warzywa i owoce mam wiedzę, jakie środki ochrony zostały na nich użyte, w jakich warunkach wzrastały, jakie nawozy użyłam w czasie ich uprawy. Warzywa są zawsze świeże, wiem, że nie zostały opryskane w celu zapewnienie świeżości w czasie transportu.  Czyli w rachunku ostatecznym zaoszczędzam naprawdę dużo pieniędzy, a do tego mam korzyści z przebywania na powietrzu i ruchu. Na początku możemy ponosić porażkę, ogrodnictwo ekologiczne to nie jest łatwa sztuka. Ostatnio czytałam o pewnej rodzinie w USA, która zupełnie jest samowystarczalna, opowiadali tam, że dopiero po 10 latach uzyskali pełną żyzność gleby i umiejętności całkowitej samowystarczalności do tego stopnia, że nawet sprzedają swoje plony. Ja mam ogródek od koło 4 lat, ziemia jest bardzo niskiej klasy, więc jeszcze długa droga przede mną do uzyskania wspaniałych plonów i bycia samowystarczalną.
Na zakończenie podam ciekawostkę – większości z nas wydaj się, że szparagi to taki nowoczesny, egzotyczny produkt. Nic bardziej mylnego, w powyższej książce opisane jest jak założyć szparagarnie. Jest ona wymiarów 3 x 5 m, bardzo mnie zaciekawiła uprawa szparagów.

Dziś znalazłam tego samego autora inną książkę w Internecie "Ogród owocowy na 300 metrach kwadratowych"


Dodam tylko jeszcze, że do prac w warzywniku nie zmuszam dzieci, na razie przychodzą i obserwują, co ja tam robię, zadają pytania i już. Uważam, że do tego trzeba w naturalny sposób dojrzeć, poczuć potrzebę. Jeśli uprawianie warzyw i owoców nie jest kwestią przetrwania to nie należy zmuszać do tego nikogo. Owszem dzieci pomagają przy pracach ogrodowych np. młodszy syn kosi trawę, córka podcina przekwitłe kwiaty, ale robią to z własnej chęci.

środa, 19 sierpnia 2015

Domowy jadłospis dla rodziny na trzy dni



Nasz jadłospis z wczoraj (wtorek).

I śniadanie: omlet z dżemem malinowym (domowym z owoców z ogródka), mleko (kupuję od rolnika)
II śniadanie: bułki (domowe razowe) z pasztetem (domowym), mało i ogórek małosolny (domowy), woda z sokiem z aronii (domowego wyrobu, owoce z ogródka)
Obiad: zupa ogórkowa z ziemniakami, leniwe (bezglutenowe z mąką ryżową i ziemniaczaną)
Podwieczorek: arbuz
Kolacja: kalafior przesmażony na maśle, herbata


Na dziś zaplanowałam (środa)

I śniadanie: lane kluski na mleku
II śniadanie: chleb z ziarnami, jajko, sałata, pomidor, masło (warzywa i pieczywo domowe), herbata
Obiad: barszcz czerwony (buraki z ogródka, zaprawiony naszą śmietaną zbieraną z mleka)) z ziemniakami, gulasz wieprzowy, kasza gryczana, ogórek małosolny (domowy)
Podwieczorek: kisiel malinowy (domowy z malinami naszymi)
Kolacja: bułka z pasztetem, pomidor, herbata (bułki i pasztet są domowego wyrobu)

Jutro (czwartek)

I śniadanie: jajecznica na maśle, chleb na zakwasie, masło, herbata
II śniadanie: chleb, kiełbasa domowa, pasta paprykowa z domowych przetworów, sok
Obiad: barszcz czerwony z dnia poprzedniego, naleśniki z serem (nasz wyrób)
Podwieczorek: budyń z sokiem
Kolacja: fasola szparagowa z masłem, herbata

To taki szybki jadłospis na 3 dni dla naszej rodziny. Jadamy głównie domowe posiłki, czerpiemy ile możemy z przydomowego ogródka, mleko, jajka i pozostałe warzywa kupuję u rolnika, mięso w ubojni. Wędliny, biały ser, pieczywa, jogurty itp. Robię sama w domu. Nie używamy kostek rosołowych, przypraw uniwersalnych, ani gotowych dań.  Dzięki temu nasze jedzenie jest zdrowe, a nie kosztuje fortuny.  Gdy jedziemy z dziećmi na wycieczkę np. rowerową, zabieramy własny prowiant. Pieczemy babeczki, robimy kanapki, zabieramy własne napoje, owoce i ruszamy w drogę. A jeśli chcemy zjeść ciepły posiłek to zabieramy coś domowego i turystyczną maszynkę z garnkiem (waga około 0,5 kg) i możemy zjeść ciepły posiłek w trasie. Obiad po za domem dla 4-5 osób to naprawdę spory wydatek, nawet jeśli znajdziemy coś niedrogiego w cenie 15 zł za osobę to i tak wyjdzie nam 60 - 75 zł (taki koszt ponieśliśmy na zakup maszynki plus 40 zł koszt garnka i misek by można było zjeść posiłek w drodze.




wtorek, 18 sierpnia 2015

Jadłospis dla rodziny z 1979 roku



Jadłospis całodzienny na okres letni z poradnika polskiej gospodyni wyd. 1979 rok. Takie jadłospisy dają nam obraz jak żywiła się klasyczna polska rodzina przed erą komputerów, komórek i bogatego programu w tv. W tamtych czasach zdecydowana większość kobiet pracowała zawodowo, mężowi pomagający w pracach domowych to były wyjątki, a jednak wiele z nich faktycznie dawało rade podać takie posiłki swojej rodzinie. Mimo, że nie było gotowych dań, mikrofali, możliwości zamówienia jedzenia do domu. Myślę, że kilka pomysłów z tego jadłospisu można spokojnie przenieść we współczesne czasy. 

Poniedziałek
I śniadanie: jajko na miękko, pieczywo, masło, wędlina, rzodkiewki, kawa mleczna,
II śniadanie: owoce
Obiad: chłodnik z zsiadłego mleka, ogórków i buraków, pieczeń duszona, ziemniaki, sałata
Podwieczorek: owoce
Kolacja: pieczywo z masłem i pieczenią, sałatka z pomidorów, napój z serwatki

Wtorek
I śniadanie: twaróg ze szczypiorkiem, pieczywo z masłem, herbata
II śniadanie: pieczywo z masłem, wędliną i sałatą, kawa z mlekiem
Obiad: zupa koprowa z makaronem, kotlet mielony, ziemniaki, kapusta młoda duszona w śmietanie
Podwieczorek: kisiel z owocami
Kolacja: ryż na mleku z owocami śmietaną

Środa
I śniadanie: płatki ryżowe na mleku
II śniadanie: pieczywo, masło, pasta z jaj, herbata
Obiad: zupa owocowa z grzankami, mięso w warzywach, ziemniaki, mizeria
Podwieczorek: owoce
Kolacja: kiełbasa na gorąco, pieczywo, ogórki małosolne, herbata

Czwartek
I śniadanie: pieczywo mieszane, masło, wędlina, ser topiony, sałata, rzodkiewka, mleko
II śniadanie: owoce
Obiad: barszcz czerwony z ziemniakami, pierogi leniwe
Podwieczorek: budyń z sokiem
Kolacja: kalafior z wody, jajko sadzone, napój owocowy

Piątek
I śniadanie: lane kluski na mleku
II śniadanie: ser z kminkiem, pieczywo, masło, rzodkiewki, herbata
Obiad: zupa jarzynowa, kasza gryczana z sosem grzybowym, sałata zielona
Podwieczorek: kisiel
Kolacja: ziemniaki młode z koprem i zsiadłe mleko

Sobota
I śniadanie: pasta ryby wędzonej i sera, pieczywo, ogórki małosolne, masło, kawa z mlekiem
II śniadanie: owoce
Obiad: zupa z porów, gołąbki z ryżu i mięsa, ziemniaki
Podwieczorek: jabłka pieczone
Kolacja: makaron ze śmietaną i owocami

Niedziela
I śniadanie: jajecznica z pomidorami, pieczywo, masło, kakao
II śniadanie: ciasto drożdżowe z owocami, herbata
Obiad: rosół z kluskami, potrawka z kurczaka z ryżem, sałatka z pomidorów
Podwieczorek: sałatka owocowa z bitą śmietaną
Kolacja: pieczywo, masło, wędlina, sałatka z kalafiora, herbata, ciasto.

Uwielbiam poradniki dla pań domu, gospodyń. Im starszy tym bardziej wspaniałe są tam rady. Ostatnio udało mi się trochę zdobyć takich poradników. Lubię je przeglądać, czuć klimat tamtych czasów...





poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Technologia bardziej nas dzieli niż łączy!!



Wczoraj wieczorem przerzucałam kanały w tv i trafiłam na końcówkę programu „Rodzina po za cywilizacją”. Uwagę moją przykuła wypowiedź chłopca - rodzina zamieszkała w lesie, odcięta od komputerów, komórek, prądu, chłopak miał może z 15 lat, z tego, co się zorientowałam to z powodów zdrowotnych mamy musieli wrócić do cywilizacji i chcieli wiosną powrócić by osiedlić się na stałe po za cywilizacją. Był bardzo zmartwiony ich powrotem, powiedział – tu było mi dobrze, byliśmy razem, nie było telefonów i komputerów, nie było niczego, co nas dzieli (zbliżona wypowiedź, nie zapisałam na bieżąco dokładnie).  W międzyczasie czytałam artykuł o tym, że technologia bardziej nas dzieli niż łączy. Wydaje się paradoksem takie stwierdzenie. Wiele osób powie jak to!! Przecież możemy rozmawiać wszędzie i kiedy tylko chcemy, wiemy, co u znajomych i rodziny. Przecież dzięki portalom społecznościowym ciągle mamy ze sobą kontakt, oglądamy zdjęcia, czytamy gdzie byli na wakacjach, gdzie pracują, co robią itd., Ale czy na pewno mamy z nimi kontakt, czy tylko podglądamy ich życie, czy wiemy, co ich trapi, jak im się naprawdę żyje? Dla wielu osób kontakty w Internecie stały się jedyną formą więzi społecznych, kliknięcie „lubię to” to już wyraz serdeczności, zainteresowania i uwagi. Wiele osób odczuwa panikę przed zniknięciem portali społecznościowych. Sama wycofując się z FB, NK usłyszałam bardzo ostre pretensje i zarzuty od rodziny i znajomych, że teraz to już nie będzie ze mną żadnego kontaktu. Przeraża mnie taki obrót sytuacji! 
Wiele osób technologią zastępuje więzi międzyludzkie lub usprawiedliwia swoją fizyczną nieobecność wpisem na FB. Dzieje się tak bardzo często między bliskimi członkami rodziny. Niestety "lubię to" nie zastąpi emocji, komunikacji i wsparcia. Technologia zabija więzi społeczne.




Wychowałam się w czasach gdzie telefon miała tylko kwiaciarka po drugiej stronie ulicy, a po za tym tylko można było dzwonić z automatów. Telefon w domu moi rodzice, dziadkowie mieli zainstalowany jak już byłam mężatką i mieliśmy własne mieszkanie. Komputer z dostępem do Internetu mieliśmy, gdy już byliśmy rodzicami. Spotkania towarzyskie kwitły, rodzina spotykała się przy okazji każdych imienin i to w licznym gronie mimo problemów żywnościowych nikt nie marudził, że ma gości. Pamiętam jak moi rodzice odwiedzali swoich raz w miesiącu, czasem i to nie, w podobnych odcinkach czasu wpadała do nas babcia (miała troje dzieci). Pod czas takich spotkań było tyle do omówienia, że przeciągały się w wielogodzinne posiadówki, dzięki brakowi innych możliwości kontktu, tematów było wiele i wszystkie były dla uczestników spotkania interesujące. Do znajomych często szło się w ciemno, zostawiając kartkę czasem w drzwiach, jako potwierdzenie swojej wizyty. Pierwszy samochód rodzice kupili, gdy miałam 13 lat, wcześniej podróżowaliśmy komunikacją, nie przeszkadzało nam to by jechać na drugi koniec miasta zimą do rodziny czy znajomych. Teraz szukamy wymówek, zwalamy na brak czasu, kasy, możliwości i by ukoić wyrzuty sumienia chwytamy za telefon, piszemy coś na portalu społecznościowym i czujemy się usprawiedliwieni. Posiadając, co raz szersze możliwości kontaktów społecznych, skracając czas podróży dzięki postępowi, co raz mocniej zamykamy się we własnych domach. Zatracamy umiejętność dialogu twarzą w twarz, wolimy bezpieczny azyl za ekranem komputera lub telefonem. Zatracamy społeczne umiejętności współistnienia, wspierania się rzeczywistego, nie wirtualnego. Poklepujemy się wirtualnie po plecach, tulimy i radujemy. Dzieci większość kontaktów społecznych mają w wirtualnym świecie, rodzice czują, że są bezpieczne, kontrolowane i bardziej mają nad nimi władze, niż by biegały gdzieś po ulicach z grupą rówieśniczą. Nic bardziej mylnego, w świecie wirtualnym nie możemy poznać ich kolegów, zaprosić na słodki poczęstunek i porozmawiać z nimi, zobaczyć, kogo wybrały nasze dzieci. Mnie osobiście przeraża obecna technologiczna oziębłość. Często widzę spotkania młodzieży w parku gdzie siedzi kilkoro młodych ludzi i zamiast rozmawiać ze sobą, oni przeglądają swoje komórki (nie dociekam, co tam robią).  Niestety zjawisko nie dotyczy tylko młodzieży, miałam okazję być na przyjęciu urodzinowym gdzie kilka osób wyjęło komórki i zaczęli się wymieniać opiniami w temacie zdjęć opublikowanych na FB. Sama złapałam się na sytuacji, że plotkowałam z przyjaciółką na temat kolegi i jego rodziny. Zobaczyłyśmy zdjęcia na FB, a potem mocno je omawiałyśmy. Zawstydziłam się swoją postawą. Facet, z którym urwał mi się kontakt około 20 lat temu, pewnie bym o nim zapomniała, a gdy bym spotkała go na ulicy to chętnie wysłuchałabym szybkiego streszczenia, co u niego i tyle, a tak zamiast usłyszeć, co u niego plotkuję o jego żonie, dzieciakach i mam w nosie czy mu się dobrze wiedzie. Inna sytuacja to to, że ludzie klikają „lubię to” gratulują sobie osiągnięć, przesyłają uśmieszki, a następnie obgadują się, wieszają psy na sobie, prawie nienawidzą. Ale w wirtualnym świecie to najlepsze przyjaciółki, siostrzyczki i kochające się osoby.
Nie podoba mi się to, nie akceptuję tego, muszę to zmienić. Za dużo w moim życiu wirtualnego świata, za mało kontaktów twarzą w twarz. Jestem gadułą, uwielbiam rozmowy, uczę się dużo od innych w czasie takich konwersacji. Często mnie inni ludzie inspirują. Nie interesuje mnie to, że moim bliskim się nie podoba mój odwrót od kontaktu przez portale społecznościowe, są inne formy kontaktu. Próbowałam już kilka razy dać im znać, że mnie to nie bawi, szukałam pretekstu swojej nieobecności na portalach społecznościowych, by łatwiej im było zaakceptować sytuację i tak słyszałam, że to dziwactwo i głupota. Ale koniec z tym, nie ma mnie tam, bo tak i już, bo ja tak zdecydowałam. Bo ja tak chcę.  To moje życie, nikt go za mnie nie przeżyje, jestem człowiekiem wolnym. Nie chcę być niewolnikiem technologii, owszem dzięki internetowi czerpie dużo wiedzy i nie chodzi mi tu o Internet, jako sam w sobie skarbiec wiedzy, chodzi mi o substytut międzyludzkich kontaktów. Wiele osób zafiksowało się już zupełnie nie potrzebuje kontaktów rzeczywistych, choć żąda ich, bo tak wypada, zaś po godzinie zaczyna się nudzić i nie może się doczekać powrotu w swój wirtualny świat, wyidealizowany, pełen „przyjaznych” osób, super przyjaciół. Rzeczywistość dla wielu jest już zbyt szara, nudna i wymaga wysiłku, skupienia, udziału w rozmowie, a nie tylko zwykłego „lubię to”.  Ja wysiadam, to nie dla mnie, mnie to nie bawi. Trudno będę kosmitką, zresztą już jestem. Nie chcę by technologia dzieliła naszą rodzinę, by każdy z nas żył osobno w swoim wirtualnym świecie. Chce spędzać czas z rodziną, być fizycznie z nimi, przytulać, gdy im smutno, śmiać się z nimi, gdy się radują, oglądać ich sukcesy na żywo, wspierać, gdy coś się nie uda.


"Poświęcajmy tyle czasu na ulepszanie siebie, co na krytykowanie innych.."

piątek, 14 sierpnia 2015

Ciasto bez pszenicy o smaku cytrynowym



Dziś coś słodkiego – ciasto z mąki kukurydzianej o smaku cytrynowym. Ciasto jest bardzo proste w wykonaniu, piecze je mój trzynastoletni syn bez problemu. Piekł w poniedziałek na przyjście kolegi, zjedli w godzinę wszystko.


Na zdjęciu ciasto bez dodatków upieczone przez syna



Składniki:
  • 200 g mąki kukurydzianej
  • 100 g oleju
  • 4 jajka
  • 200 g cukru
  • ½ łyżeczki sody
  • sok z ½ cytryny
  • cukier puder do posypania (opcja dla lubiących słodkości, dla mnie ciasto jest dość słodkie)
  • w wersji luksusowej - dżem do przełożenia i polewa czekoladowa


Całe jajka ucieramy z cukrem tak by rozetrzeć cukier. Dodajemy sok z cytryny ucieramy chwilkę, następnie dodajemy wszystkie pozostałe składniki. Wlewamy do keksówki (ja mam takie najmniejsze, więc wychodzą dwie niskie) wyłożonej papierem lub dobre nasmarowanej tłuszczem (ciasto do blaszek nieprzywierających odrobinę przywiera, polecam delikatnie posmarować takie blaszki olejem). Pieczemy 30 minut w temperaturze 180 stopni.  Po wyjęciu i wystudzeniu ciasta posypujemy cukrem pudrem, w wersji luksusowej przecinamy ciasto wzdłuż na pół lub dwie części, smarujemy dżemem i polewamy czekoladą (może być gorzka, rozpuszczona czekolada), dla dodatkowego efektu można posypać wiórkami kokosowymi. Smacznego!!

środa, 12 sierpnia 2015

Nauka wyjaśnia, dlaczego lepiej jest być niż mieć (tytuł oryginalny tekstu zamieszczonego na www.crazynauka.pl)


Dziś pozwolę sobie wstawić tekst zaczerpnięty z internetu ze strony:  www.crazynauka.pl
Mam nadzieję, że autor tekstu nie będzie miał tego za złe. Często poruszam podobny temat na swoim blogu. Tekst jest skopiowany w dokładnie pierwotnej postaci. Nie zmieniłam zupełnie nic, po za usunięciem zdjęcia wklejonego w tekst.

"Posiadanie rzeczy daje znacznie mniej szczęścia, niż doświadczanie. Psychologia wyjaśnia dlaczego
Czy chciałbyś być szczęśliwy? No dobra, zaczyna się jak jakieś szkolenie motywacyjne. Ale spokojnie, dalej będzie lepiej – w końcu piszemy tu o nauce. A nauka bycia szczęśliwym kryje w sobie kilka ciekawych zagadek.
Pieniądze same z siebie szczęścia nie dają, ale odpowiednio użyte mogą nas uczynić szczęśliwymi. Tylko co to znaczy „odpowiednio użyte”? Po pierwsze – są dla niemal każdego z nas zasobem ograniczonym. Po zaspokojeniu niezbędnych potrzeb podejmujemy decyzję jak wykorzystać dostępne pieniądze tak, by być możliwie szczęśliwym.
I tu wpadamy zwykle w pewną pułapkę. Staramy się je wydawać tak, by to, co zyskujemy zostało z nami jak najdłużej. Decydujemy się więc na wymarzone przedmioty wychodząc z założenia, że będą nam długo służyły i dawały zadowolenie.
Problem w tym, że z punktu widzenia psychologii to kompletnie błędne podejście. Jak wyjaśnia w tekście Fast Company prof. Thomas Gilovich z Cornell University w USA, badacz zajmujący się ekonomią behawioralną i psychologią podejmowania decyzji, wrogiem bycia szczęśliwym jest zjawisko adaptacji.

Adaptacja psuje rzeczy

Początkowo zakup (telewizora, sukienki, telefonu czy samochodu) budzi w nas wielkie emocje. Czujemy się szczęśliwi, podekscytowani, zadowoleni. Ale potem zaczyna działać adaptacja. To, że nowy przedmiot stale nam służy zaczyna, paradoksalnie, działać przeciwko niemu. Staje się on elementem codzienności, wchodzi do tego, co uznajemy za normę i standard. Im dłużej go mamy (a przecież miał nam długo służyć), tym mniej się nim ekscytujemy i tym słabsze jest odczucie szczęścia.
Zupełnie inaczej jest natomiast z przeżyciami. Wyjście do teatru czy na wystawę, fajna wycieczka czy skok na bungee nie poddają się zjawisku adaptacji. Ich zaletą jest to, że zdarzają się raz i budzą silne emocje. Oczywiście z czasem zapominamy szczegóły zdarzenia, ale pozostaje w nas wrażenie, które wtedy odebraliśmy. Przeżycia, w przeciwieństwie do przedmiotów, stają się częścią nas, budują naszą psychikę i doświadczenia
W badaniu prof. Gilovicha poproszono grupę ludzi, by oceniali co jakiś czas poziom zadowolenia z życia. Część grupy dokonywała zakupu przedmiotów, część wydawała swoje pieniądze na wyjątkowe doświadczenie. Początkowo poziom satysfakcji był podobny, jednak z czasem wyniki kompletnie się rozjeżdżały – ci, którzy posiadali odczuwali coraz mniej zadowolenia, a ci, którzy coś przeżyli oceniali to coraz lepiej.
Zagadnieniem związku zamożności i poczucia szczęścia zajmowali się też Ryan Howell i Graham Hill. Ich badanie pokazało, że duże zasoby finansowe dają szczęście wtedy, gdy są wydawane na ciekawe aktywności i doświadczenia pozostające w pamięci.
Doświadczenia nie są przedmiotem porównywania. 

Dzielenie się i zazdrość

Kolejnym powodem, dla którego doświadczenia dają nam więcej szczęścia niż rzeczy jest zjawisko dzielenia się z innymi ludźmi. Ewolucja ukształtowała nas jako zwierzęta stadne i akceptacja innych jest ważnym elementem naszego poczucia komfortu. Wspólne doświadczenia bardzo zbliżają ludzi – wspólne posiadanie działa znacznie słabiej. Dzieje się tak nawet wtedy, gdy nie znamy ludzi, z którymi coś dzielimy. Jeśli byłeś w Korei, to z chęcią porozmawiasz z zupełnie obcym ci człowiekiem, z którym łączy cię jedynie to, że i on był kiedyś w tym kraju. Ba, nawet chętnie wymienisz opinię z anonimowymi osobami w internecie, z którymi łączy się wspólne doświadczenie.
Natomiast znacznie słabiej działa to w przypadku ludzi, z którymi dzielisz podobne przedmioty. Owszem, istnieją grupy ludzie posiadających takie same telefony czy samochody, ale sam ten fakt fanów czy nawet mieli podobne kłopoty ze swoją własnością.
Gilovich i jego współpracownik, Amit Kumar, pytali ludzi o to, czy woleliby kupić coś szczególnie wymarzonego, ale nie móc o tym mówić, czy coś mniej atrakcyjnego o czym mogliby rozmawiać z innymi. Ci, którzy myśleli o wydaniu pieniędzy na doświadczenie woleli coś, o czym mogliby rozmawiać. Badani wybierający przedmiot woleli wersję, w której rozmawiać im nie było wolno.
Ważne jest też zjawisko negatywnego porównywania, które może mocno wpływać na poczucie szczęścia z posiadania czegoś. Przedmioty porównuje się łatwo – mój telefon ma większy ekran, szybszy procesor i lepszy aparat. Przeżyć nie da się tak prosto porównać. Owszem, można mieszkać w lepszym hotelu czy mieć więcej pieniędzy na ciekawsza wycieczkę, ale nie ma tu jednoznacznego określenia co lepsze a co gorsze – mieszkanie w namiocie i chodzenie z plecakiem może dostarczać takich samych lub większych przeżyć.
Choć w powyższe wywody nie są niczym szczególnie odkrywczym, wciąż pokutuje przeświadczenie, że więcej szczęścia daje posiadanie niż doświadczanie. Świadome podejście i odpowiednie, celowe kierowanie decyzjami może służyć nie tylko poszczególnym ludziom, ale też pracodawcom (lepsza jednorazowa premia finansowa czy dobrze zorganizowany wyjazd?) czy nawet rządzącym. Może warto, żeby dotarło do nas to, co tak naprawdę wiadomo od bardzo dawna?

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Używki - palenie



Kolejna rzecz to oszczędzanie na używkach, które szkodzą zdrowiu np. palenie papierosów. Wszyscy wiedzą, że palenie szkodzi zdrowiu, ale już nie wszyscy zdają sobie w pełni sprawę z kosztów tej rozrywki. Ostatnio stojąc przy kasie w dyskoncie spojrzałam na ceny papierosów, najtańsze to koszt 12 zł za paczkę, przyjmując tylko paczkę dziennie, to są 30 paczki miesięcznie to jest kwota ponad 4000 tysiące rocznie. Czyli choć by zmniejszając ilość wypalanych papierosów o połowę można uskładać na bardzo fajne wakacje z rodziną. Zatem można odłożyć pieniądze na wakacje bez „większych” wyrzeczeń. Powiecie, ładne mi bez wyrzeczeń, ale czy dbanie o własne zdrowie to wyrzeczenie?? Czy oszczędzanie na lekach dzięki temu, że będziemy mniej chorować to wyrzeczenie?? Czy zdrowie domowników - biernych palaczy jest ważne?? Sami odpowiedzcie sobie szczerze na te pytania. Złości mnie, że wielu palaczy rzuca palenie dla siebie, a nie potrafi rzucić dla rodziny - zdrowie dzieci, więcej pieniędzy! A najczęściej rzuca je w chwili gdy już ich zdrowie mocno się tego domaga. :( 




piątek, 7 sierpnia 2015

Oszczędności w zasięgu ręki



Już kiedyś pisałam o oszczędzaniu na samochodzie. Ostatnio mąż zaczął do pracy jeździć rowerem, zaczęliśmy liczyć ile możemy na tym zaoszczędzić i wyszła nam nie mała kwota. Mąż do pracy ma 21 km jadąc rowerem, zaś, 25 gdy jedzie samochodem, jadąc w dwie strony to dziennie 50 km. Przyjmując, że jadąc w korkach (niestety miasto jest zakorkowane) spala więcej, niż w ruchu po za miastem. Spalanie wyszłoby między 8-10 l/km, czyli około 25 zł dziennie. Sami policzcie, jakie można uzyskać oszczędności. Jeśli do tego dodamy fakt, że ja wraz z dziećmi również zaczęłam podróżować rowerami to naprawdę robi się całkiem spora kwota miesięcznych oszczędności. Ja wiem, zaraz ktoś powie, – ale ja nie chcę rezygnować z wygody!! No tak, ale czy jazda rowerem jest tak be, że aż odpycha? Dla mnie jazda rowerem to dodatkowo bezpłatny fitness, możliwość oglądania okolicy, docierania w miejsca, które mijamy samochodem, a przy tym oszczędność pieniędzy.


Z mężem chyba zaczynamy się uzależniać od roweru :). Nie jeździł jeden dzień, bo musiał przewieść coś samochodem do pracy, na rower ciężko było by to zapakować, więc wsiadł w samochód, a wieczorem mówi - ech przyjemniej było by na rowerze... Ja dziś śmignęłam na ryneczek rowerkiem, kupiłam owoce, warzywa i mimo 30 stopni w cieniu było mi bardzo przyjemnie pomykać rowerkiem. Kiedyś obserwując rowerzystów z za szyby auta w upał żałowałam ich. Nic bardziej błędnego, na rowerze przewiewa mnie wiatr, nie dobijam się klimatyzacją w aucie lub otwartymi oknami (bardzo często miałam zawiane ucho). 
W Holandii wiele czynników sprawia, że ludzie podróżują na rowerach, mają niesamowite wynalazki do transportu dzieci i różnych większych przedmiotów. Widzieliśmy osoby wiozące dwoje dzieci na jednym rowerze, osoby przewożące sporych rozmiarów szafki itd. Jest tam wiele ścieżek rowerowych, parkingi dla rowerów, możliwość zostawienia roweru by przesiąść się na komunikację miejską. Ja dziś będąc w sklepie nie miałam gdzie przypiąć roweru, przypięłam  go do słupka od reklamy, w sumie można by mi mandat wystawić. No cóż, nie miałam wyjścia. 

Ale wracając do tematu głównego, rezygnacja z jazdy samochodem zwiększenie przemieszczania się pieszo lub rowerem powoduje niesamowite oszczędności, a dodatkowo zyski zdrowotne. 






środa, 5 sierpnia 2015

Ogródkowanie :)



Ogródkowanie w pełni! Mamy nastawione 4 balony win porzeczkowego z własnych porzeczek, pięknie zmienia kolory nalewka malinowa, a na krzakach pyszni się mnóstwo aronii, będzie wspaniały sok na zimę. Nie kupuję zupełnie włoszczyzny do zupy, większość cebuli mam z ogródka. Pomidorki ślicznie dojrzewają w tunelu foliowym. Niestety w tym roku nie mam szczęścia do kabaczków, dyni i cukinii na razie wszystkie kwiaty puste, nie zawiązały owoców, jestem zmuszona kupować od rolnika, od którego kupuję mleczko, jajka, ziemniaki i ogórki.  W tunelu foliowym pięknie rosną papryki, na razie jeszcze zielone są, ale ładnie rosną. Uwielbiamy ten nasz ogród, nie używamy żadnych chemicznych oprysków i nawozów. Jeśli coś nie uda się bez chemii to trudno, nie o takie warzywa nam chodzi, takie mogę kupić w sklepie.  My chcemy warzywa i owoce wolne od chemii, pachnące słońce, nie są one duże i dorodne, czasem marchewki są poskręcane i krzywe, ale są nasze, naturalne. 


wtorek, 4 sierpnia 2015

Pomysły na niedrogie wakacje




Wakacje jeszcze w pełni, więc chcę Wam przekazać garść rad własnych i zapożyczanych od znajomych na niedrogie spędzenie urlopu po za domem.
Gdy mamy mocno ograniczone fundusze musimy sobie jasno powiedzieć, że nie stać nas na luksusowe wyjazdy do drogich kurortów. Dla mnie w okresie bardzo trudnym finansowo wyjazdy urlopowe były ważne z kilku powodów, po pierwsze potrzebujemy oderwać się od codziennych obowiązków, po drugie musimy zmienić klimat ze względów zdrowotnych, co nie jest bez znaczenia dla naszych funduszy, po trzecie by nie być sfrustrowany odmieńcem w śród mas podróżujących znajomych.  Zatem gdy już rodzinnie i sami przed sobą rozliczymy się z tego, że jedziemy tam gdzie nas stać, a nie gdzie jeżdżą wszyscy i spędzamy czas w warunkach, na jakie nas stać, a nie jak robią to krezusi, możemy przejść do szukania odpowiedniej oferty, formy i kierunku dla nas.
Ja osobiście polecam agroturystykę w mniej popularnych miejscowościach, byliśmy raz w super gospodarstwie, cena z wyżywieniem była podobna do cen za sam nocleg, jedzenie było wspaniałe, wszystko z gospodarstwa, mogliśmy jeść ile tylko chcieliśmy, nocleg dość kiepski w 5 osób na 7 m2, 3 łóżka, łazienka z gospodarzami, ale z to prywatny dostęp do jeziora, w ramach ceny łódka i rowery. W deszczowe dni spore pomieszczenie dla dzieci, gdzie był stół do tenisa stołowego, wieża muzyczna podłączona do świateł disco, gospodarze mając swoje dzieci czasem organizowali dla wszystkich dzieci zabawy w tej świetlicy. Wspaniałe miejsce, może nie luksusowe, ale jak pisałam wcześniej luksusy trzeba sobie odłożyć na bok. Polecam szukać wśród agrogospodarstw perełek, na pewno je znajdziecie.
Inna forma wypoczynku to namiot, samochód, zapasy zabrane z domu w wekach i w drogę. My mamy namiot 3 osobowy (kiedyś wygraliśmy w jakimś konkursie) 3 osoby mogą spać w namiocie, a dwie w aucie po złożeniu foteli. Mamy od czasu powiększenia się naszej rodziny do stanu 5 osób boksa na bagażnik dachowy, więc sporo ląduje w nim. Na taką wyprawę można ugotować przetwory domowe, sosy, wędliny (w tym roku świetnie się sprawdziły). Zabieramy maszynkę do podgrzewania i w drogę, dzięki temu nie wydajemy pieniędzy na restauracje/bary oraz zmniejszamy koszt noclegów do minimum. Podróżując po Europie, często i w Polsce znajdujemy kempingi z pełnym zapleczem sanitarnym łącznie z pralkami automatycznymi, dzięki temu możemy spokojnie doprowadzić się do stanu higienicznego. Tak podróżując możemy sporo zwiedzić, zatrzymujemy się na 2-3 noclegi i ruszamy dalej. Jest to męcząca forma podróżowania, ale dzieci uwielbiają przygodę.
Wiele osób sobie chwali podróżowanie po świecie dzięki noclegom u innych, zaś w zamian udostępniają swoje mieszkania/domy na nocleg potrzebującym. My kilka razy spróbowaliśmy z takiej formy, nocowaliśmy w kilku miejscach w czasie tegorocznych wakacji również spaliśmy w mieszkaniu u kogoś. Wiele osób sobie bardzo chwali taką formę podróżowania, wiem, że są specjalne strony w Internecie gdzie można się zarejestrować i korzystać z takich propozycji.
Można również umawiać się ze znajomymi mieszkającymi w innej miejscowości na wymianę coroczną. Też korzystaliśmy z takiej formy wypoczynku.
Jak widać nie mając za dużo funduszy można sporo zwiedzić, zmienić klimat, przeżyć przygodę. Jak to kiedyś ktoś mi powiedział – podróżować z pełnym portfelem to każdy potrafi i to nie jest żadna sztuka, wyczyn i wyzwanie. Podróżować, gdy się ma mało funduszy lub wcale to jest coś!
My w tym roku przejechaliśmy ponad 5000 km, na żywność, rozrywki, wejściówki, pamiątki podróżując po Europie w 5 osób wydaliśmy 600 zł. Nasze wakacje planowaliśmy od lutego, zbieraliśmy fundusze jeszcze dłużej.  Zwiedziliśmy naprawdę mnóstwo, spaliśmy w różnych warunkach, ale codziennie mogliśmy wziąć prysznic i umyć zęby. Przywieźliśmy 1700 zdjęć, cały bagażnik brudnych ubrań, trochę pamiątek. Obiad jedliśmy na parkingu wyjmując go z bagażnika i podgrzewając na własnej maszynce. Zabraliśmy mnóstwo przekąsek ciastka owsiane domowe, pestki dyni, słonecznika, wafle ryżowe, chrupki kukurydziane, czekoladę, kabanosy. Zabraliśmy 6 bochenków chleba, masło domową wędlinę. Po drodze kupowaliśmy chleb pszenny, bez pszenny upiekłam dwa razy w drodze (zabraliśmy wymieszane mąki z ziarnami, solą i drożdżami suszonymi, dodawałam tylko wodę i korzystałam z użyczonego piecyka). Kupowaliśmy owoce, jogurty, masło, żółty ser. Rano po każdym noclegu staraliśmy się zrobić sobie kawę na drogę, by nie przepłacać za gotową. Dla dzieci zawsze zabieraliśmy termos herbaty oraz dla wszystkich wodę. Nikt przez dwa tygodnie nie zachorował, nie miał problemów z alergią, układem pokarmowym. Jedyne użycie apteczki to wapno, młodszego syna pogryzły komary dość silnie i podałam mu wapno. Nie użyłam nawet plastrów. Wspomnień mamy na całe jesienne i zimowe wieczory, do nich dokładamy kolejne z naszych rodzinnych wycieczek rowerowych. Jeździmy teraz z dziećmi po okolicy i zwiedzamy miejsca, które najczęściej z racji bliskości większość z nas pomija. Pakujemy prowiant i ruszamy w drogę. Niestety tylko w 4, bo najstarszy syn nie daje rady jeździć (więc zostaje z babcią), mamy nadzieję, że uda nam się coś wymyślić dla niego na przyszły sezon, by i on mógł podróżować z nami. Dzieci są już w stanie przejechać 20 km i więcej, więc mamy szerokie możliwości na zwiedzanie okolicy. Wakacje nie muszą być nudne, gdy mamy ograniczone zasoby finansowe. Pamiętam jak podróżowałam z rodzicami – 2 namioty 2 osobowe, bez samochodu. Każdy miał swój bagaż i ruszaliśmy w drogę.  Mogliśmy dotrzeć do przepięknych miejsc gdzie samochodem by się nie dojechało.
Możemy zostawić za sobą całe dobrodziejstwo współczesności i zbliżyć do natury i prostoty. Do tego nie musimy mieć wypchanego portfela. Wystarczy obniżyć swoje oczekiwania i przestać chcieć kopiować innych, zaufajcie sobie i swojej rodzinie. Może się okazać, że takie proste wakacje będą najlepszymi wakacjami w Waszym życiu.