czwartek, 23 lipca 2015

Małe rzeczy



Pozwolę sobie dziś krótko tylko cytując fragment piosenki

"Cieszmy się z małych rzeczy

Bo wzór na szczęście w nich zapisany jest"


Pomyślcie czy tak naprawdę potraficie cieszyć się z małych rzeczy?


poniedziałek, 20 lipca 2015

Życie bez śmieci??



Życie bez śmieci – taki ostatnio artykuł krąży w necie. Nie do końca jestem przekonana nad prawdziwością tego artykułu. W okresie, gdy płaciliśmy za ilość wywożonych śmieci, mocno się zawzięliśmy by ograniczyć ich ilość, co zostało nam do dziś, mimo, że płacimy za osobę, a nie za ilość, ale czujemy, że to jest słuszne dla ziemi i przyszłych pokoleń. Rodzina we wspomnianym przeze mnie artykule przez rok wyprodukowała słoik śmieci. Jest to czteroosobowa rodzina, co prawda nie mieszkają w Polsce, więc może realia są inne, ale mimo wszystko nie do końca jestem pewna czy to jest możliwe.

My nie kupujemy pieczywa, ciastek, jogurtów, śmietany, białego sera (produkty nabiałowe robię sama z mleka kupionego u rolnika), wędlin, makaronów, większość mąki to mielona przeze mnie z ziarna zakupionego u rolnika, mięso w ubojni. Nie kupuję dżemów, przetworów w słoikach po za musztardą, majonezem i koncentratem pomidorowym oraz oliwki. Kompostuję wszystko, co mogę kompostować, zaś łupinki po czosnku, cebuli i cytrusach spalam w kominku. Kaszę, oraz nasiona kupuję na wagę w moje opakowania, warzywa również. Segreguję plastik, metal, papier i szkło bardzo dokładnie, nie używam ręczników papierowych. A mimo to mam papierki po maśle, drożdżach, butelki po oleju jadalnym i samochodowym, czasem zatłuszczona szmatka się trafi po oleju silnikowym np., która muszę wyrzucić, płatki po zmyciu lakieru do paznokci trzeba wyrzucić, opatrunek również. Takie drobiazgi zebrane przez rok dadzą o wiele więcej niż jeden słoik śmieci. Samych papierków po maśle będę miała sporo, zjadamy około 2 – 3 kostek tygodniowo przy pięcioosobowej rodzinie. To daje nam około 106 – 159 papierków po maśle. Nie jestem w stanie być tak perfekcyjną panią domu i wyprodukować tylko słoik śmieci przez rok.
Ciekawi mnie jak Wy to widzicie? Może się mylę, kto wie, może macie jakieś pomysły na zmniejszenie ilości produkowanych śmieci. 

poniedziałek, 13 lipca 2015

Domowe wędliny są bezkonkurencyjne



Czas na letnie wędzenie. Dwa tygodnie temu zakupiliśmy kolejną półtuszę wieprzową, tym razem w cenie 6,90 zł za kg. Jak zawsze została podzielona i zamrożona, a część zapeklowana, a potem uwędzona i zaparzona. Uwielbiam te nasze domowe wyroby wędliniarskie. Tym razem wędziliśmy boczek, szynkę i polędwicę. Boczek po wystudzeniu mógłby się rozejść w godzinę, musiałam ratować przed głodomorami, bo wyjedliby wszystko. Nie ma porównania do innych sklepowych boczków, bez dodatków typu błonnik jakiś tam, bo w każdym jest dodatek zapychacza, oraz lista wzmacniaczy smaku i konserwantów. Nasz tego nie zawiera. A ten zapach prawdziwego dymu, a nie emulsji wędzarniczej. Naprawdę bez konkurencyjny jest. Polecam takie wędliny, może je zrobić każdy są dostępne wędzarnie w wersji balkonowej (ja tak je nazywam). Już kiedyś o niej pisałam, jak dla mnie świetny wynalazek. 

A to boczek podparty polędwicą :) 




Ogródek przydomowy



Pytacie jak mi idzie z ogródkiem przydomowym. No to się pochwalę, zajadamy się różnymi rodzajami rzodkiewek, cebulką ze szczypiorkiem, sałatą, pomidorami z pod foli, buraczkami oraz malinami, porzeczkami czerwonymi i czarnymi. Ogóreczki pięknie się zawiązały już, niestety coś dynia i cukinia nie wiąże owoców. Czosnek wygląda obiecująco, selery, pory oraz pietruszka nadają się już do zupki. Ale rekordowo zebraliśmy w tym roku czerwonej porzeczki 38 kg, bez oprysków, tylko obornikiem nawożonych, wspaniałych porzeczek. Mąż nastawił z nich winko, będzie przyjemnie w zimowe wieczory. Zebraliśmy już około 5 kg malin, z 2 kg nastawiłam nalewkę na zimowe szarugi. Udało się nam pierwszy raz zebrać czarne porzeczki, w zeszłym roku sadziliśmy, więc nie było ich dużo, troszkę dzieci zjadły i zrobiłam dwa słoiki na zimę. Jeśli nic się złego nie wydarzy to będziemy mieli spore zbiory winogron i aronii, jak na razie są pełne owoców. Wiosną ogród nie zapowiadał się zachęcająco, ale obecnie rozkwita pięknie i daje nam sporo polonów. Rzodkiewek żadnego roku tyle nie mieliśmy, nawet podjęłam się podania ich pieczonych, ale o tym innym razem.


A oto niektóre z naszych plonów. 


Mamy kolorowe rzodkiewki 


Czarną porzeczkę


Oraz bardzo egzotyczne rzodkiewki, o mocno pikantnym smaku. 

Wszystkie nasze warzywa są hodowane bez chemicznych oprysków, tylko i wyłącznie na naturalnych nawozach - obornik, kompost. 

sobota, 11 lipca 2015

Henna na głowie, czy to samo zdrowie?



Ostatnio staram się jak najwięcej wyeliminować chemii z naszego życia. Owszem całkiem się nie da, ale jednak można próbować. Mąż sobie żartuje, że nie powinniśmy rezygnować zupełnie z chemii, bo niczego nie da się zjeść po za domem, nasze organizmy tego nie wytrzymają. Mimo to razem nadal czytamy skład wszystkiego, co kupujemy łącznie z mydłem, kremem, pasta do zębów itd. Dziś ręce nam opadły w drogerii, gdy chcieliśmy wybrać sensowne mydło na czas wyjazdu urlopowego. Nie jest łatwo żyć tanio i bez chemicznych dodatków. Ja, na co dzień myję się myjką, do włosów używam żółtka lub szamponu Biały Jeleń (również jak dla mnie kontrowersyjny produkt). Ale w podróży nie będę miała możliwości wyparzać myjki, szukać jajek, więc musimy kupić mydło. Padło na coś pośredniego w naszej akceptacji. Od lat za to farbuję włosy, od dłuższego czasu dręczyła mnie myśl, że to jest dopiero pakiet chemiczny dla mojego organizmu. Przeszukiwałam drogerie, pytałam znajomych, każdy kupuje farbę z półki lub u fryzjera i po temacie. Ale ja nie chciałam takiej farby już. Zaczęłam rozważać koniec przygody z farbowaniem włosów, ale to trudna decyzja w chwili, gdy się ma 100% siwych włosów w moim wieku. Poszukiwałam dalej i w końcu trafiłam na hennę, oryginalną hennę 100% roślinną. Niestety niedostępna w moim zasięgu w żadnym sklepie. Znalazłam sklep internetowy, bęc kupuję, cena przyjazna w porównaniu do poprzednich farb. Kupiłam w ciemno 3 opakowania, trudno będę farbować tą i koniec. Koszt jednego farbowania wyszedł mi 15 zł (farba + przesyłka). Zapytacie teraz, jaki efekt? Jak dla mnie super, super, super. Mam śliczne, zdrowe, kasztanowo - rude włosy, jaki z przed wielu, wielu lat miałam naturalne. Nie mam objawów alergicznych, wypadania włosów. Włosy pachną świeżym sianem, ładnie się układają i mają połysk. Szkoda tylko, że tyle lat na to nie wpadłam zdrowie, koszt i kolor są warte tego siedzenia 2 godziny z papką na głowie. Czyli udało mi się obniżyć koszty i do tego oszczędzić zdrowie. Jak dla mnie same plusy. Właśnie siedzę sobie w turbanie pisząc ten post  :) Nie mam wokół siebie duszącego zapachu chemicznej farby i skóra głowy mnie nie szczypie. No, po co ja tyle lat się trułam, dobrze, że jeszcze w nocy nie święcę, co prawda była by drobna oszczędność na prądzie, ale bez przesady. Jeśli ktoś się waha nad wpływem chemicznych farb na nasze zdrowie, polecam poczytać w necie, a po tym poszukać farb roślinnych.  Nadal farbuję włosy co 4 tygodnie, tak jak przy farbie chemicznej, nadal mam odrosty, cudów nie ma, no może czasem.:)  
Mam nadzieję, że używając henny do farbowania włosów zmniejszyłam maksymalnie szkodliwość tego zabiegu. 

piątek, 10 lipca 2015

Prowizorka przy basenie :)



Za nami fala upałów. Dzieci mają wakacje, więc chciały się pluskać w wodzie. Każda wyprawa nad wodę to koszt, wyprawa na basen to koszt. Myśleliśmy o zakupie większego basenu dzieciom, ale mało, że koszt zakupu to jeszcze koszt utrzymania. Zakupiliśmy, więc nieduży basen, do którego nie musimy dokładać chemii, podłączać filtra, woda się szybko nagrzewa. Ale dzieci zgłosiły, że nie ma jak wchodzić by nie wrzucać do niego trawy, więc szybka prowizorka: cerata (może być i worek na śmieci, ja miałam ceratę kilka lat temu zakupioną na taras, ale jakoś nam nie pasowała na stole), paleta oraz coś do przymocowania foli – zszywacz tapicerski, małe gwoździe, taśma klejąca. Ja mam zszywacz tapicerski (sami obijamy meble). A efekt końcowy wyszedł tak. 


Dzieci mają się gdzie chlapać, owszem pływać się nie da, ale do zabawy i ochłodzenia się nadaje. więc czego chcieć więcej. Kilka razy dziennie odbywało się kompletne szaleństwo w wodzie. :) 

czwartek, 9 lipca 2015

Siadem lat nieszczęść, przez idiotyczne lustro



Trochę wspominek. Nasza największa zagłada finansowa nastąpiła w 2008 roku, to było już dno kompletne, brak wystarczających środków na opłatę rachunków. A z czego żyć? Dodatkowo sprawę komplikowały problemy w firmie u męża, koszt dowozów najstarszego syna do szkoły (nikt nas nie poinformował, że dziecku niepełnosprawnemu oraz zdrowemu należy się z gminny dowóz, jeśli odległość przekracza coś około 3 km od miejsca zamieszkania). Tak więc woziliśmy syna na własny koszt 25 km w jedną stronę. Dodatkowo nie mogliśmy liczyć na żadną pomoc z zewnątrz: rodzina (oczekiwali częstych odwiedzin, a nas nie było stać na paliwo, pretensje, zero pomocy), nisko oprocentowane pożyczki, oszczędności itp. Zostaliśmy sami bez pieniędzy na wsi z trójką dzieci. Nie było rady, nadszedł czas na ogarnięcie się i szukanie wyjścia z sytuacji.  Po pierwsze zmniejszyć koszty utrzymania: abonamenty TV, telefoniczne, koszty paliwa (więcej chodzić niż jeździć), koszty wyżywienia, zero wydatków na ciuchy, zero rozrywek, wyjazdów urlopowych itd. Po drugie szukać dodatkowych dochodów (męża widywałam czasem godzinę dziennie). Sprzedaliśmy wszystkie zbędne rzeczy. Z bólem serca oddaliśmy do antykwariatu nasze ukochane książki, sprzedaliśmy porządne, rodzinne auto i kupiliśmy za 1/3 ceny następne. Zaczęliśmy życie w kompletnej ascezie. Udało nam się uzyskać dowozy najstarszego syna do szkoły - wyszukałam w necie info, że nam przysługuje takie wsparcie z gminy, zwłaszcza, że dla syna nie było szkoły, która by go przejęła bliżej (autyzm, niedosłuch i upośledzenie umysłowe). Krok po kroku zaczynaliśmy domykać rachunki, łatwo nie było.

Przypomnę, dlaczego wpadliśmy w taki problem. Mieszkaliśmy w kamienicy czynszowej 13 lat, w między czasie u syna padło podejrzenie białaczki. Wtedy chcąc ułożyć sobie to wszystko, zmienić klimat dzieciom, wyjechaliśmy w góry. Syn miał kontrolne badanie za 2 tygodnie, więc chcieliśmy się przygotować na nie. Wróciliśmy a tam niespodzianka, kompletnie zalane mieszkanie (mieszkaliśmy na poddaszu i wymieniano pokrycie dachu, przyszedł weekend i ekipa zostawiła dach bez papy i jakiegokolwiek zabezpieczenia, a były ulewy).  Po tym zalaniu wdał nam się grzyb w mieszkaniu i wszyscy zaczęliśmy chorować. Najstarszy syn podupadł kompletnie na zdrowiu, dodatkowo u niego pojawiła się alergia na pleśnie i grzyby. Młodszy syn był alergikiem od urodzenia i co raz więcej nam chorował. Nasz stan zdrowia również się pogarszał. Niestety mieszkanie było nadal zalewane gdyż dach został źle zabezpieczony.  W między czasie mąż miał wypadek, kierowca się zamyślił i zajechał mu drogę, prawie nowy samochód poszedł do kasacji.  Ogólnie sypały na się nieszczęścia na głowę, a my w tym wszystkim trwaliśmy zupełnie sami. Podjęliśmy szaloną, desperacką decyzję, uciekamy z tego miejsca - 13 lat mieszkania pod numerem 13 to chyba dość! Kupno mieszkania w blokach na 5 osób, z których jedna wymaga osobnego pokoju, to dość spory wydatek. Koszt budowy domu wyszedł nam porównywalny, a komfort życia dla niepełnosprawnego dziecka i dwójki młodszych bezcenny. Obliczyliśmy nasze finanse, zrobiliśmy budżet plan, zaciągnęliśmy kredyt (po serii katastrof byliśmy zupełnie bez zapasów finansowych). Wszystko wydawało się przemyślane. Ale niestety nie przewidzieliśmy, że bum budowlany w 2007 roku nas tak niszczy. Ceny materiałów skoczyły o 50%, umowy owszem mieliśmy podpisane, ale na wykonanie, a nie na materiały, zatem cena domu skoczyła znacznie do góry. Tego nikt nie mógł przewidzieć. Jednym ratunkiem były dalsze kredyty. No i zaczęła się spirala kredytowa. Nie mogliśmy odłożyć budowy, bo kredyt był obwarowany warunkami. Stracili byśmy wszystko. Zatrzymać budowę, spłacać kredyt i nadal mieszkać w kamienicy też odpadało, nie było nas na to stać. Zatem kredyt popychaliśmy kredytem, a w 2008 roku padliśmy, sięgnęliśmy dna!!! To tak w kwestii przypomnienia, dlaczego.

Od roku 2009 pełną parą ruszyliśmy do porządkowania naszych finansów i naszego życia. Niestety badania młodszego syna wykazały alergię na pszenicę, marchew i orzechy (udało się je zrobić w szpitalu w Kubalonce na fundusz, bo chłopak bardzo ciężko chorował co miesiąc). Dieta mocno obciążyło nasz budżet (wtedy nie umiałam radzić sobie taniej z dietą bezpszenną, zwłaszcza, że alergolog zalecił dietę bezglutenową na początek). 
Córka miała mocne opóźnienie mowy, potrzebowała opieki logopedy. Na fundusz przyznano jej raz w miesiącu! Niestety trzeba było finansować prywatnie dodatkowe 3 wizyty, choć według specjalisty wymagała 2 razy w tygodniu. Nie było nas na to stać, więc uczyłam się jak sama jej mogę pomóc. Obecnie nadal wykazuje problemy z mową, jest już zdecydowanie lepiej. Przy ostatniej kontroli stwierdzono, że teraz to trzeba zrobić korektę zgryzu. Z tym też walczę od 6 roku jej życia, niestety aparat ruchomy już nie spełnia swojej funkcji, musimy zainwestować w stały, który jest 100% odpłatny. Walcząc z poprawą naszej sytuacji finansowej, co jakiś czas potykaliśmy się o różne dodatkowe problemy: awaria pralki, wentylatora kominkowego, awaria zmywarki, auta itd. Były chwile, gdy nie było mnie stać na leki dla dzieci, a przy fatalnej diecie chorowały dość często. Uczyłam się zmieniać ich dietę na zdrową i jednocześnie tanią. Zaczęliśmy wyjeżdżać na urlop do znajomych nad morze (gdy oni jechali za granicę, my opiekowaliśmy się ich psem i mieszkaniem). Dzieci, co raz mniej chorowały, my, co raz lepiej rodziliśmy sobie z finansami. Czuliśmy, że jest nadzieja. 
W roku 2013 znowu przeżyliśmy trudny czas. Nagle u męża w firmie powstało zagrożenie, że straci pracę (likwidacja firmy), a na dodatek miał zaciągniętą pożyczkę u szefów i będzie ją musiał spłacić natychmiast.  Groźba utraty pracy ze spłatą długu w tle, problemy w szkole u córki (wychowawczyni doprowadziła do złamania nerwowego ośmiolatki, psychiatra proponowała antydepresanty po badaniu córki). Najstarszy syn zaczął zachowywać się w szkole bardzo agresywnie i atakował fizycznie innych uczniów (drapał do krwi, rozrywał ubrania). Znowu czuliśmy, że tracimy całą kontrolę nad naszym życiem. Udało nam się przetrwać (po kilku miesiącach trwania w zawieszeniu i stresie, ciągłej walce z dniem codziennym i kłopotami jakie nas spotykały, ciągłym brakiem pomocy z jakiejkolwiek strony), zjednoczyliśmy się i udało nam się. Przeżyliśmy. Mąż ma dobrą pracę, córka uczy się w edukacji domowej, do niej dołączył młodszy syn. Najstarszy syn wyciszył się po zmianie diety. Znowu ruszyliśmy przed siebie.

Dziś mamy już połowę roku 2015 i co raz silniej panujemy nad własnym życiem. Nieśmiało zaczynamy realizować nasze marzenia i pragnienia. Nadal mamy kredyty, ale teraz już spokojnie dopinamy miesiąc i starcza nam na coś jeszcze. Szaleć jeszcze nie możemy. Odłożyliśmy pieniądze na naszą szaloną, europejską wyprawę. Krok za krokiem, pomalutku z ogromną dozą nieśmiałości, a nawet lęku idziemy przed siebie, wspieramy się wzajemnie. W sile moc, w pojedynkę ciężko się walczy. Ciągle boję się powiedzieć, że jest dobrze, boję się mówić głośno, że jestem szczęśliwa, boję się, że kolejny raz niebo mi się zwali na głowę.
Żyliśmy w ekstremalnej ascezie, mnie to nie sprawiało problemu, jestem urodzoną minimalistką, relacje międzyludzkie są dla mnie ważniejsze od pieniędzy. Owszem żyje się bez nich ciężko, ale mimo wszystko nie są warte poświęcenia całego życia, by móc żyć luksusowo. Owszem by żyć bezpiecznie, ale nie luksusowo. No bo kiedy je wydać, jak ciągle się o nie walczy. Jestem żoną wspaniałego faceta, jestem mamą trójki najwspanialszych na świecie dzieci. Mają swoje problemy i ograniczenia, ale to moje wspaniałe dzieci. Do wszystkiego, co posiadamy, doszliśmy sami. Do miejsca, w którym jesteśmy, również doszliśmy sami, zupełnie sami. Jest w tym pewna satysfakcja, ale jest też smutek, że rodzina oczekiwała naszej pomocy, a nie była gotowa ją dawać.

No to sobie powspominałam, bo akurat minęło 7 lat od chwili, gdy rozbiłam lustro. Przez te siedem lat, przy każdej katastrofie, powtarzałam sobie, to tylko zabobony, a życie niesie nam niespodzianki, raz dobre, a raz złe. Ale gdzieś w środku tkwiła ta myśl, przesąd, który człowiek całe dzieciństwo słyszał. Staram się nie faszerować takimi głupotami moich dzieci, chcę by były wolne od przesądów i zabobonów.
Mam 43 lata, za sobą 24 lata małżeństwa, 18 lat bycia matką, patrzę z nadzieją w przyszłość, mam wiele marzeń, pomysłów, pragnień. Zaczynam uczyć się wiary w siebie i mieć lepszą samoocenę. Mam nadzieję, że jeszcze przede mną wiele lat życia, że dożyję 50 rocznicy ślubu i doczekam czasu, gdy nie będę tylko matką, ale również babcią.

Pozwoliłam sobie na bardzo osobisty post, bardzo proszę o to, by wszelkiego rodzaju trolle tym razem powstrzymały się od zabawy w krytykę. Wiele emocji towarzyszy temu, co napisałam, jest to wszystko dość świeże i jeszcze bolesne. 

środa, 8 lipca 2015

Jak uratować podarte spodnie, nie mając maszyny do szycia :)

Reanimacja spodni córki po jej szaleństwie na rowerze



Córka jakiś czas temu przedarła spodnie na kolanie, obejrzałam je i uznałam, że są trzy wyjścia. Pierwsze to skracamy spodnie i po temacie, drugie wycinam dziurki w spodniach i podszywam koronkę, trecie drzemy je jeszcze bardziej. Córka wybrała opcję podartych spodni, stwierdziła, że koleżanki mają i jej się to podoba, więc i o na chce takie mieć. Ok, jak dla mnie to najszybsze rozwiązanie, więc ruszyłam do realizacji.





Aby uzyskać taki efekt przedarcia potrzebujemy:

  • pumeks
  • nożyczki
  • Ścierka/ręcznik
  • dobre chęci :) 



Zaznaczamy miejsc w których chcemy zrobić przetarcia/rozdarcia, podkładamy po materiał (do środka nogawki) ręcznik/ścierkę i przecieramy brzegiem pumeksu, następnie dzieło kończymy złożonymi czubkami nożyczek lub noża, ale bez ostrego czubka. Następnie dokładnie usuwamy wytarte resztki jeansu (odkurzacz z miękką szczotką lub wytrzepać na balkonie). Następnie najlepiej ciuszek wyprać i po temacie. Ja dodałam jeszcze naprasowankę, miałam w zapasach (dostałam jakiś czas temu od dobrej duszyczki), wahałyśmy się z córką nad naszyciem cekinów na kieszeń, ale wybrała naprasowankę. Dzięki takiemu zabiegowi nadal córka ma długie spodnie. 



poniedziałek, 6 lipca 2015

Letni tort z mąki ryżowej (bezglutenowy)



Kilka dni temu obchodziłam urodziny, przyznam, że od wielu lat nie miałam takich sympatycznych urodzin. Pojawili się goście, którzy przyszli ot tak z własnej woli i pamięci o moich urodzinach (dobrze, że bez względu na to czy mam gości, czy nie, co roku piekę tort lub ciasto na urodziny). Pojawiła się nawet teściowa bez zaproszenia (sama pamiętała).  Muszę, przyznać, że te urodziny były świetne, nie nastałam się w kuchni, nie biegałam wokół gości, zwyczajnie pojawili się i już. Było super. Nie wiedząc, że ktoś się pojawi za eksperymentowałam z tortem i zrobiłam tort z mąki ryżowej, na szczęście wyszedł dużo lepszy niż z gotowych mieszanek mąki bezglutenowej.






Składniki:
  • 5 jajek
  • 5 łyżek cukru
  • 5 łyżek mąki ryżowej
  • 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 płaska łyżeczka mąki ziemniaczanej
  • 600 ml śmietany 30%
  • owoce, czekolada, powidła (do wyboru dodatki), ja użyłam maliny, truskawki i czerwone porzeczki  ogrodu
  • 2 łyżeczki żelatyny
  • 4 łyżki cukru


Ubijamy piane z białek z cukrem dodajemy żółtka mąkę i proszek do pieczenia. Ciasto wylewamy na blaszkę, pieczemy 30 min w 180 C (warto uderzyć blaszką o blat, by odpowietrzyć ciasto, dzięki temu nie opadnie biszkopt po upieczeniu). Po upieczeniu nie wyjmujemy natychmiast biszkoptu, lekko uchylamy drzwiczki od piecyka i zostawiamy do ostygnięcia. Gdy już piecyk się wyraźnie ostudzi, wyjmujemy biszkopt i delikatnie wyjmujemy z blaszki. Odstawiamy do zupełnego wystudzenia.

Śmietankę wstawiamy do zamrażarki na około 15 minut, w tym czasie rozpuszczamy żelatynę w około 4 łyżkach wrzątku. Kroimy placek na 2-3 części. Śmietanę ubijamy z cukrem, jak będzie już sztywna wlewamy żelatynę cienkim strumieniem, cały czas ubijając śmietanę. Następnie układamy owoce, na części ciasta, przekładamy bitą śmietaną i tak postępujemy z kolejnym plackiem. Można nasączyć tort lub posmarować powidłami, dżemem. Wierzch tortu smarujemy śmietaną, przybieramy owocami, ja dodatkowo posypałam tartą gorzką czekoladą. Odstawiamy tort na minimum godzinę do lodówki. Smacznego :) 

środa, 1 lipca 2015

Idę w góry w marzenia dalej i dalej, znajdę to co mi jeszcze dane odnaleźć...



Muszę się pochwalić, no cóż taka ludzka natura, skora do chwalenia się J Przez dwa tygodnie przejechałam na rowerze ponad 70 km. Ja, która od lat omijała rower z daleka ja, która bała się jazdy asfaltem, szukałam tysiąca wymówek! Przełamałam się i żałuję, że tak późno. 

W tym rok postanowiłam, że czas ruszyć z miejsca i porzucić swoje obawy, fobie, lęki i więzy. Czas płynie, tak jak pisałam wcześniej, nie będzie możliwości powtórki, życia nie przewinę i nie wrócę kilka lat wstecz, a szkoda, wiele decyzji, które podjęłam w tym roku, chętnie podjęłabym wcześniej, pocieszam się, że już ruszyłam do przodu. Nie stoję w miejscu, realizuję to, co odłożyłam na kiedyś tam, z różnych powodów, najczęściej były to głupie wymówki, trochę lęku i typowego „czy to wypada”. 

Przed nami dość ekstremalna podróż po Europie bez tłustego konta, eleganckich hoteli. Za to z pełną obsada samochodu, jedziemy całą naszą piątką tylko pies zostaje na komornym u teściowej i u przyjaciół. Ruszamy z kuchenką turystyczną, zapałem, wstępnym planem i chęcią zwiedzenia jak najwięcej. To będzie moja pierwsza tego typu podróż, może nam się spodoba, kto wie, a jak nie to dołączymy ją do wianuszka doświadczeń. :)

Najważniejsze to nie stać w miejscu, nawet idąc małymi kroczkami będziemy dalej niż ci, co stoją i nie robią nic.

Ostatnio przeczytałam tekst młodziutkiej dziewczyny która właśnie zdała maturę. Wszyscy pytali ją o studia, o karierę, drogę zawodową. Na co ona odpowiedziała, nie chce iść na studia, nie potrzebuję, nie marze, chcę spełniać marzenia, realizować i spełniać siebie........... Podziwiam, że ma w sobie tyle odwagi. Ja wybierając swoją drogę zawodową nie miałam odwagi trwać przy swoich pomysłach, starałam się być taka jaką chcieli mnie moi bliscy. Mam dużo więcej lat niż ta dziewczyna i dopiero teraz zaczęłam realizować siebie. Tak gdzieś od roku czuję, że mam władze nad swoim życiem, nie podporządkowuję się normom mi narzuconym, po prostu jestem sobą. Tak strasznie dobrze mi z tym, nie ma sztuczności i więzów, jak coś mi nie odpowiada to staram się dać innym znać, że nie jest to moja bajka. Otaczam się ludźmi którzy lubią tę samą bajkę co ja. A najfajniejsze jest to, że mam obok faceta który lubi dokładnie tą samą bajkę co ja, docenia mnie, wspiera on po prostu jest i akceptuje mnie taką jaką naprawdę jestem, nie musiałam przy nim nigdy udawać i być kimś innym.