Martwicie się? Czy warto się wszystkim zamartwiać? Czy warto
rozważać wszystkie nasze braki?
Ja, co dnia uczę się jak najmniej martwić, zamartwiać.
Ostatnio przeczytałam, że gdy by wyeliminować stres i zamartwienie się można by
uniknąć 80% chorób, jakie nas atakują w tym nowotwory. Badania prowadzone nad
stresem i umartwianiem się dowiodły, że nasza psychika to jeden z
najważniejszych elementów naszego zdrowia lub choroby. Pozbywając się napięcia, odpuszczając sobie jesteśmy wstanie powrócić do nawet pełnego zdrowia, ale
jeśli ciągle rozkładamy na drobne nasz problem, przysłowiowo „wałkujemy” go i
analizujemy czując się bez wyjścia, możemy doprowadzić nawet do całkowitego poddania
się naszego organizmu. Naszą energię życiową pochłonie smutek, zamartwianie się
i stres, które wywołują szereg procesów chemicznych w naszym organizmie i go
wyniszczają.
Nawet na pozór spokojni ludzie codziennie podróżujący w korku i irytujący się tam, uderzając w klakson, przepychając się niszczą swoje zdrowie, powodują u siebie ekstremalne napięcie i niestety mimo spokojnego trybu życia niszczą się w takich sytuacjach, a przecież niewiele przyspieszą jadąc przez miasto, powinni raczej poddać się sytuacji i wykorzystać ten czas np. na słuchanie audiobooku, muzyki, ćwiczyć oddech, relaksować się. Nie mamy w takiej sytuacji za wiele opcji, więc, po co walczyć, po co się napinać, stresować i niszczyć świadomie swój organizm.
Nawet na pozór spokojni ludzie codziennie podróżujący w korku i irytujący się tam, uderzając w klakson, przepychając się niszczą swoje zdrowie, powodują u siebie ekstremalne napięcie i niestety mimo spokojnego trybu życia niszczą się w takich sytuacjach, a przecież niewiele przyspieszą jadąc przez miasto, powinni raczej poddać się sytuacji i wykorzystać ten czas np. na słuchanie audiobooku, muzyki, ćwiczyć oddech, relaksować się. Nie mamy w takiej sytuacji za wiele opcji, więc, po co walczyć, po co się napinać, stresować i niszczyć świadomie swój organizm.
Podobnie jest z zamartwianiem się o dzieci, rodzinę.
Gdy dziecko idzie samo do szkoły, kolegi, na zajęcia nie ma sensu wpatrywać się w telefon/okno i rozważać, co może mu się stać, nie mamy w tym momencie wpływu na sytuację, nasze napięcie, martwienie się nie ocali dziecka, ale za to skutecznie będzie niszczyć nas, nie przygotujemy się na zapas na zło. Zamykając dziecko w domu lub dowożąc je wszędzie zamykamy mu drogę do samodzielności, pamiętajcie, że bez względu na wiek zawsze będzie mu grozić niebezpieczeństwo, kiedy ma się nauczyć dbać samo o siebie? Wspierajmy dziecko dobrymi radami, uczmy samodzielności, nie przytłaczajmy go własnymi lękami, tłumaczmy jak ma się zachować na ulicy i w obcym dla niego środowisku. Nie wychowujmy teoretyków, ale również praktyków.
Gdy dziecko idzie samo do szkoły, kolegi, na zajęcia nie ma sensu wpatrywać się w telefon/okno i rozważać, co może mu się stać, nie mamy w tym momencie wpływu na sytuację, nasze napięcie, martwienie się nie ocali dziecka, ale za to skutecznie będzie niszczyć nas, nie przygotujemy się na zapas na zło. Zamykając dziecko w domu lub dowożąc je wszędzie zamykamy mu drogę do samodzielności, pamiętajcie, że bez względu na wiek zawsze będzie mu grozić niebezpieczeństwo, kiedy ma się nauczyć dbać samo o siebie? Wspierajmy dziecko dobrymi radami, uczmy samodzielności, nie przytłaczajmy go własnymi lękami, tłumaczmy jak ma się zachować na ulicy i w obcym dla niego środowisku. Nie wychowujmy teoretyków, ale również praktyków.
Martwienie się o stan posiadania to już jedna z głupszych
rzeczy, martwimy się, gdy nic nie mamy, jak żyć, inni mają lepiej, mnie jest wyjątkowo
ciężko, inni maja na pewno lepsze życie. Martwimy się, gdy mamy dużo, bo ktoś nas okradnie, bo nas napadną itd.
Bez sensu jest to stałe martwienie się, nie mamy na nie wpływu, więc, po co się
ciągle zamartwiać. Możemy podjąć dodatkową prace i stwierdzić zrobię, co mogę i
tyle, więcej nie dam rady dać z siebie.
Mam dużo, zakładam zabezpieczenia, jestem ostrożny i to tyle, nie przechwalam się bogactwem, żyję spokojnie to wszystko, co mogę zrobić, martwię się nie pomoże, ale na pewno zaszkodzi.
Mam dużo, zakładam zabezpieczenia, jestem ostrożny i to tyle, nie przechwalam się bogactwem, żyję spokojnie to wszystko, co mogę zrobić, martwię się nie pomoże, ale na pewno zaszkodzi.
Myślę, że walka z każdym stresem lub zamartwianiem się musi
być jakoś uporządkowana, ja osobiście uczę się, szukam różnych publikacji na
temat radzenia sobie ze stresem, ostatnio przeczytałam świetną książkę „Jak
przestać się martwić i zacząć żyć” tam został opisany ciekawy pomysł na
zanalizowanie stresu. Przede wszystkim trzeba się zastanowić, co może nas
najgorszego spotkać np., jeśli zachorowaliśmy na nowotwór to oczywiste jest, że
najgorsza w tym wypadku jest bolesna śmierć. Następny krok to zastanowić się,
co możemy zrobić i czy mamy wpływ na najgorsze, w wypadku nowotworu, jeśli już
poddaliśmy się terapii, zrobiliśmy wszystko z medycznego punktu widzenia to
zróbmy coś tak dla siebie, nie użalajmy się tylko zróbmy coś, o czym marzyliśmy,
ale brakowało nam czasu lub odwagi np. tatuaż, no, bo co nam zaszkodzi, miejmy
odwagę przeżyć ten czas, który nam pozostał tak jak zawsze chcieliśmy, a nie
jak wyszło lub inni od nas oczekiwali. Możemy się zdziwić jak wiele uda nam się zyskać uwalniając się od
zamartwiania, są przypadki zupełnego uleczenia, a jeśli nawet to nie nastąpi to,
choć nie będzie tak bardzo żal.
Zazdroszczenie innym, zamartwianie się ot to, że mamy mniej,
nie prowadzi do polepszenia naszego stanu majątkowego, po za tym, po co
rozdrabniać się nad tym, czego nie mamy, pomyślmy o tym, co mamy i doceńmy to. Sąsiad
ma wspaniałe auto, a my 20 letnie sypiące się, jest nam z tym źle, ale czy
wszyscy mają ten luksus i w ogóle posiadają samochód? A może lepiej skupić się
na polepszeniu stanu mojego samochodu i polubieniu go niż nad rozważaniu, że sąsiad/kolega
ma taki samochód, na który i tak mnie nie stać, bo kupić to jedno, a utrzymać
to drugie. Więc, po co marnować życie na zamartwienie się nad tak błahą sprawą?
W wielu krajach głównym środkiem transportu jest rower, a ja mam się martwić
nad samochodem? Szkoda życia na takie rozmyślania.
Pamiętajcie zamartwienie się, to robienie sobie szkody. A
już martwienie się tym, co ludzie powiedzą to jest robienie przysługi tym, co o
nas mogą źle pomyśleć lub powiedzieć, bo tylko siebie niszczymy a nie ich. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nas źle oceni, nie
spodoba mu się nasze życie, wygląd, zachowanie, więc, po co tym się zamartwiać,
żyjcie w zgodzie ze sobą, a nie dla innych. Pokochajcie siebie, no, bo jak
możecie uczyć dzieci miłości jak samych siebie nie kochacie. Podobnie jest z
wdzięcznością, jak można oczekiwać wdzięczności na starość od dzieci jak nie
uczymy ich wdzięczności, gdy są małymi dziećmi, uwarzmy, że wszystko, co robią
nam się należy i to jest ich obowiązek, nie mówimy im, że jesteśmy za coś wdzięczni. Jak to przysłowie mówi,
„Czego Jan się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” Miłości, wdzięczności też
trzeba się nauczyć. Tylko spełniony i szczęśliwy rodzic może nauczyć dziecka miłości,
wdzięczności, szacunku do innych i siebie samego. Te cechy są ważniejszym prezentem
na dorosłe życie niż pieniądze i dobre wykształcenie.
Jeśli pokażemy dzieciom świat pełen krytyki, oczekiwań, braku miłości, troski, ciepła i bycia razem, nie liczmy, że ono nam potem oddać współczuciem, troską, miłością i akceptacją.
W codziennej gonitwie o to by mieć zapominamy o tym, że najpierw trzeba być.
Dziecko nie będzie, jako dorosły pamiętać wakacji w drogim kurorcie, 15 prywatnych nauczycieli, zapamięta za to wspólnie spędzony czas na grach, zabawach, wycieczkach. Zapamięta to, że zawsze mieliście czas je wysłuchać, że byliście przy nim w trudnych chwilach i nie wyśmiewaliście ich problemów. Taki człowiek, jako dorosły będzie wiedział, że jesteście dla niego wsparciem, ale ciężko być dla kogoś wsparciem, jeśli się żyje w ciągłym strachu, umartwieniu i braku miłości i akceptacji własnej. Taki człowiek nie da wsparcia, żadne pieniądze tego nie dadzą.
Jeśli pokażemy dzieciom świat pełen krytyki, oczekiwań, braku miłości, troski, ciepła i bycia razem, nie liczmy, że ono nam potem oddać współczuciem, troską, miłością i akceptacją.
W codziennej gonitwie o to by mieć zapominamy o tym, że najpierw trzeba być.
Dziecko nie będzie, jako dorosły pamiętać wakacji w drogim kurorcie, 15 prywatnych nauczycieli, zapamięta za to wspólnie spędzony czas na grach, zabawach, wycieczkach. Zapamięta to, że zawsze mieliście czas je wysłuchać, że byliście przy nim w trudnych chwilach i nie wyśmiewaliście ich problemów. Taki człowiek, jako dorosły będzie wiedział, że jesteście dla niego wsparciem, ale ciężko być dla kogoś wsparciem, jeśli się żyje w ciągłym strachu, umartwieniu i braku miłości i akceptacji własnej. Taki człowiek nie da wsparcia, żadne pieniądze tego nie dadzą.
Uch, ale się rozpisałam,
dużo ostatnio pracuje nad sobą, nad polubieniem siebie, niestety nie dostałam
tego w posagu z domu rodzinnego, więc zaczynam od podstaw budowanie własnej
siły, wiele w życiu przeszłam, wsparcie dostawałam od męża, to on uczył mnie
wiary w siebie, to on obudził we mnie potrzebę pokochania samej siebie, teraz
uczę się patrzeć w lustro i lubić siebie. Uczę się pozbyć bezsensownego
zamartwiania, uczę się panowania nad stresem. Co dnia budzą się myślę o rzeczach,
które mam i są dla mnie ważne i doceniam je.
Często nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wiele mamy, bo skupiamy się zbyt mocno nad tym, czego nam brak.
Jako rodzice też swoje życiowe oczekiwania przekładamy na nasze dzieci zamiast realizować się sami. Jak dla mnie nie ma wieku, w którym nie możemy dogonić swoich dziecięcych lub młodzieńczych marzeń. Zawsze można iść na lekcje tańca, gry na instrumencie (ja chodziłam już, jako dorosły człowiek na naukę gry na keyboardzie), chodziłam na naukę tańca, rysuję, robię różne rzeczy, które chciałam robić, jako dziecko, a oczekiwano ode mnie zupełnie czegoś innego, z tego powodu nie każę teraz moim dzieciom realizować moje pragnienia, ja je po prostu nadganiam, by niczego nie żałować, nie pasuje mi by to one miały coś robić za mnie, to ja chce doświadczać i spełniać siebie.
Na szczęście moja rodzina całkowicie akceptuje moje dziwactwa.
Mąż też wrócił do swoich dziecięcych/młodzieńczych pragnień i teraz klei model statku od dwóch lat. Duży pomalutku i cierpliwie klei model. Ale czemu ma sobie odmówić lub oczekiwać od syna by zrealizował jego pragnienie? Jeśli syn chciał by to robić wraz z nim to chętnie, ale zmusić go do tego by sam cieszyć się z powstającego modelu, nigdy, to jego przygoda, może do niej zaprosić dzieci, ale nie wymusić by robiły to za niego.
Często nawet nie zdajemy sobie sprawy jak wiele mamy, bo skupiamy się zbyt mocno nad tym, czego nam brak.
Jako rodzice też swoje życiowe oczekiwania przekładamy na nasze dzieci zamiast realizować się sami. Jak dla mnie nie ma wieku, w którym nie możemy dogonić swoich dziecięcych lub młodzieńczych marzeń. Zawsze można iść na lekcje tańca, gry na instrumencie (ja chodziłam już, jako dorosły człowiek na naukę gry na keyboardzie), chodziłam na naukę tańca, rysuję, robię różne rzeczy, które chciałam robić, jako dziecko, a oczekiwano ode mnie zupełnie czegoś innego, z tego powodu nie każę teraz moim dzieciom realizować moje pragnienia, ja je po prostu nadganiam, by niczego nie żałować, nie pasuje mi by to one miały coś robić za mnie, to ja chce doświadczać i spełniać siebie.
Na szczęście moja rodzina całkowicie akceptuje moje dziwactwa.
Mąż też wrócił do swoich dziecięcych/młodzieńczych pragnień i teraz klei model statku od dwóch lat. Duży pomalutku i cierpliwie klei model. Ale czemu ma sobie odmówić lub oczekiwać od syna by zrealizował jego pragnienie? Jeśli syn chciał by to robić wraz z nim to chętnie, ale zmusić go do tego by sam cieszyć się z powstającego modelu, nigdy, to jego przygoda, może do niej zaprosić dzieci, ale nie wymusić by robiły to za niego.
Przestańmy się umartwiać i zacznijmy żyć, kochać siebie, akceptować i doceniać co mamy, a nie martwić się o to, czego nie mamy. Po
prostu żyjmy w zgodzie ze sobą.
Ty to jednak mądra kobieta jesteś. Dzięki za ten tekst.
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
OdpowiedzUsuńPodpisuje się pod całym postem. Jesteś bardzo mądra życiowo kobietą.
OdpowiedzUsuńJa czasem się umartwiam, zwłaszcza zdrowiem,jednak staram się wtedy myśleć pozytywnie.
To wszystko o czym piszesz to stan idealny.Ale życie pisze inne scenariusze.Trzeba mieć w sobie dużo siły,wsparcie i akceptację drugiej połówki.Bo życie to rzecz dla dwojga...w pojedynkę trudno.
OdpowiedzUsuńAle tak poza tym to bardzo mądry tekst.
Pozdrawiam Was.
Jak dla mnie wszystko jest w naszej głowie i to od nas zależy, reszta to wymówki którymi sama żyłam za długo......
UsuńFantastyczny tekst. Właśnie tego potrzebowałam na dobry początek dnia. Dziękuję...
OdpowiedzUsuńDzięki
OdpowiedzUsuńA mnie się wydaje, że tak do końca nie można się przestać, nie zamartwiać.
OdpowiedzUsuńNawet jak sobie tłumaczymy, to i tak z tyłu głowy gdzieś te myśli krążą na dany temat. Pozornie jesteśmy uśmiechnięci , twierdząc ,że nie mamy na coś wpływu, a stres jednak nas zżera od środka i tego nie czujemy, może nie każdy sobie zdaje z tego sprawę?
Znam takie osoby, które jak dla mnie na siłę wyszukują sobie problemy i problemiki i męczą wokoło swoim stresem innych narzekając, że nie mogą żyć spokojnie, bo stale im pod górkę.
I chyba niepotrzebnie.
A tak to podpisuję sie pod Twoimi słowami.
Cieszmy się z każdego dnia, z małych rzeczy :)