czwartek, 9 lipca 2015

Siadem lat nieszczęść, przez idiotyczne lustro



Trochę wspominek. Nasza największa zagłada finansowa nastąpiła w 2008 roku, to było już dno kompletne, brak wystarczających środków na opłatę rachunków. A z czego żyć? Dodatkowo sprawę komplikowały problemy w firmie u męża, koszt dowozów najstarszego syna do szkoły (nikt nas nie poinformował, że dziecku niepełnosprawnemu oraz zdrowemu należy się z gminny dowóz, jeśli odległość przekracza coś około 3 km od miejsca zamieszkania). Tak więc woziliśmy syna na własny koszt 25 km w jedną stronę. Dodatkowo nie mogliśmy liczyć na żadną pomoc z zewnątrz: rodzina (oczekiwali częstych odwiedzin, a nas nie było stać na paliwo, pretensje, zero pomocy), nisko oprocentowane pożyczki, oszczędności itp. Zostaliśmy sami bez pieniędzy na wsi z trójką dzieci. Nie było rady, nadszedł czas na ogarnięcie się i szukanie wyjścia z sytuacji.  Po pierwsze zmniejszyć koszty utrzymania: abonamenty TV, telefoniczne, koszty paliwa (więcej chodzić niż jeździć), koszty wyżywienia, zero wydatków na ciuchy, zero rozrywek, wyjazdów urlopowych itd. Po drugie szukać dodatkowych dochodów (męża widywałam czasem godzinę dziennie). Sprzedaliśmy wszystkie zbędne rzeczy. Z bólem serca oddaliśmy do antykwariatu nasze ukochane książki, sprzedaliśmy porządne, rodzinne auto i kupiliśmy za 1/3 ceny następne. Zaczęliśmy życie w kompletnej ascezie. Udało nam się uzyskać dowozy najstarszego syna do szkoły - wyszukałam w necie info, że nam przysługuje takie wsparcie z gminy, zwłaszcza, że dla syna nie było szkoły, która by go przejęła bliżej (autyzm, niedosłuch i upośledzenie umysłowe). Krok po kroku zaczynaliśmy domykać rachunki, łatwo nie było.

Przypomnę, dlaczego wpadliśmy w taki problem. Mieszkaliśmy w kamienicy czynszowej 13 lat, w między czasie u syna padło podejrzenie białaczki. Wtedy chcąc ułożyć sobie to wszystko, zmienić klimat dzieciom, wyjechaliśmy w góry. Syn miał kontrolne badanie za 2 tygodnie, więc chcieliśmy się przygotować na nie. Wróciliśmy a tam niespodzianka, kompletnie zalane mieszkanie (mieszkaliśmy na poddaszu i wymieniano pokrycie dachu, przyszedł weekend i ekipa zostawiła dach bez papy i jakiegokolwiek zabezpieczenia, a były ulewy).  Po tym zalaniu wdał nam się grzyb w mieszkaniu i wszyscy zaczęliśmy chorować. Najstarszy syn podupadł kompletnie na zdrowiu, dodatkowo u niego pojawiła się alergia na pleśnie i grzyby. Młodszy syn był alergikiem od urodzenia i co raz więcej nam chorował. Nasz stan zdrowia również się pogarszał. Niestety mieszkanie było nadal zalewane gdyż dach został źle zabezpieczony.  W między czasie mąż miał wypadek, kierowca się zamyślił i zajechał mu drogę, prawie nowy samochód poszedł do kasacji.  Ogólnie sypały na się nieszczęścia na głowę, a my w tym wszystkim trwaliśmy zupełnie sami. Podjęliśmy szaloną, desperacką decyzję, uciekamy z tego miejsca - 13 lat mieszkania pod numerem 13 to chyba dość! Kupno mieszkania w blokach na 5 osób, z których jedna wymaga osobnego pokoju, to dość spory wydatek. Koszt budowy domu wyszedł nam porównywalny, a komfort życia dla niepełnosprawnego dziecka i dwójki młodszych bezcenny. Obliczyliśmy nasze finanse, zrobiliśmy budżet plan, zaciągnęliśmy kredyt (po serii katastrof byliśmy zupełnie bez zapasów finansowych). Wszystko wydawało się przemyślane. Ale niestety nie przewidzieliśmy, że bum budowlany w 2007 roku nas tak niszczy. Ceny materiałów skoczyły o 50%, umowy owszem mieliśmy podpisane, ale na wykonanie, a nie na materiały, zatem cena domu skoczyła znacznie do góry. Tego nikt nie mógł przewidzieć. Jednym ratunkiem były dalsze kredyty. No i zaczęła się spirala kredytowa. Nie mogliśmy odłożyć budowy, bo kredyt był obwarowany warunkami. Stracili byśmy wszystko. Zatrzymać budowę, spłacać kredyt i nadal mieszkać w kamienicy też odpadało, nie było nas na to stać. Zatem kredyt popychaliśmy kredytem, a w 2008 roku padliśmy, sięgnęliśmy dna!!! To tak w kwestii przypomnienia, dlaczego.

Od roku 2009 pełną parą ruszyliśmy do porządkowania naszych finansów i naszego życia. Niestety badania młodszego syna wykazały alergię na pszenicę, marchew i orzechy (udało się je zrobić w szpitalu w Kubalonce na fundusz, bo chłopak bardzo ciężko chorował co miesiąc). Dieta mocno obciążyło nasz budżet (wtedy nie umiałam radzić sobie taniej z dietą bezpszenną, zwłaszcza, że alergolog zalecił dietę bezglutenową na początek). 
Córka miała mocne opóźnienie mowy, potrzebowała opieki logopedy. Na fundusz przyznano jej raz w miesiącu! Niestety trzeba było finansować prywatnie dodatkowe 3 wizyty, choć według specjalisty wymagała 2 razy w tygodniu. Nie było nas na to stać, więc uczyłam się jak sama jej mogę pomóc. Obecnie nadal wykazuje problemy z mową, jest już zdecydowanie lepiej. Przy ostatniej kontroli stwierdzono, że teraz to trzeba zrobić korektę zgryzu. Z tym też walczę od 6 roku jej życia, niestety aparat ruchomy już nie spełnia swojej funkcji, musimy zainwestować w stały, który jest 100% odpłatny. Walcząc z poprawą naszej sytuacji finansowej, co jakiś czas potykaliśmy się o różne dodatkowe problemy: awaria pralki, wentylatora kominkowego, awaria zmywarki, auta itd. Były chwile, gdy nie było mnie stać na leki dla dzieci, a przy fatalnej diecie chorowały dość często. Uczyłam się zmieniać ich dietę na zdrową i jednocześnie tanią. Zaczęliśmy wyjeżdżać na urlop do znajomych nad morze (gdy oni jechali za granicę, my opiekowaliśmy się ich psem i mieszkaniem). Dzieci, co raz mniej chorowały, my, co raz lepiej rodziliśmy sobie z finansami. Czuliśmy, że jest nadzieja. 
W roku 2013 znowu przeżyliśmy trudny czas. Nagle u męża w firmie powstało zagrożenie, że straci pracę (likwidacja firmy), a na dodatek miał zaciągniętą pożyczkę u szefów i będzie ją musiał spłacić natychmiast.  Groźba utraty pracy ze spłatą długu w tle, problemy w szkole u córki (wychowawczyni doprowadziła do złamania nerwowego ośmiolatki, psychiatra proponowała antydepresanty po badaniu córki). Najstarszy syn zaczął zachowywać się w szkole bardzo agresywnie i atakował fizycznie innych uczniów (drapał do krwi, rozrywał ubrania). Znowu czuliśmy, że tracimy całą kontrolę nad naszym życiem. Udało nam się przetrwać (po kilku miesiącach trwania w zawieszeniu i stresie, ciągłej walce z dniem codziennym i kłopotami jakie nas spotykały, ciągłym brakiem pomocy z jakiejkolwiek strony), zjednoczyliśmy się i udało nam się. Przeżyliśmy. Mąż ma dobrą pracę, córka uczy się w edukacji domowej, do niej dołączył młodszy syn. Najstarszy syn wyciszył się po zmianie diety. Znowu ruszyliśmy przed siebie.

Dziś mamy już połowę roku 2015 i co raz silniej panujemy nad własnym życiem. Nieśmiało zaczynamy realizować nasze marzenia i pragnienia. Nadal mamy kredyty, ale teraz już spokojnie dopinamy miesiąc i starcza nam na coś jeszcze. Szaleć jeszcze nie możemy. Odłożyliśmy pieniądze na naszą szaloną, europejską wyprawę. Krok za krokiem, pomalutku z ogromną dozą nieśmiałości, a nawet lęku idziemy przed siebie, wspieramy się wzajemnie. W sile moc, w pojedynkę ciężko się walczy. Ciągle boję się powiedzieć, że jest dobrze, boję się mówić głośno, że jestem szczęśliwa, boję się, że kolejny raz niebo mi się zwali na głowę.
Żyliśmy w ekstremalnej ascezie, mnie to nie sprawiało problemu, jestem urodzoną minimalistką, relacje międzyludzkie są dla mnie ważniejsze od pieniędzy. Owszem żyje się bez nich ciężko, ale mimo wszystko nie są warte poświęcenia całego życia, by móc żyć luksusowo. Owszem by żyć bezpiecznie, ale nie luksusowo. No bo kiedy je wydać, jak ciągle się o nie walczy. Jestem żoną wspaniałego faceta, jestem mamą trójki najwspanialszych na świecie dzieci. Mają swoje problemy i ograniczenia, ale to moje wspaniałe dzieci. Do wszystkiego, co posiadamy, doszliśmy sami. Do miejsca, w którym jesteśmy, również doszliśmy sami, zupełnie sami. Jest w tym pewna satysfakcja, ale jest też smutek, że rodzina oczekiwała naszej pomocy, a nie była gotowa ją dawać.

No to sobie powspominałam, bo akurat minęło 7 lat od chwili, gdy rozbiłam lustro. Przez te siedem lat, przy każdej katastrofie, powtarzałam sobie, to tylko zabobony, a życie niesie nam niespodzianki, raz dobre, a raz złe. Ale gdzieś w środku tkwiła ta myśl, przesąd, który człowiek całe dzieciństwo słyszał. Staram się nie faszerować takimi głupotami moich dzieci, chcę by były wolne od przesądów i zabobonów.
Mam 43 lata, za sobą 24 lata małżeństwa, 18 lat bycia matką, patrzę z nadzieją w przyszłość, mam wiele marzeń, pomysłów, pragnień. Zaczynam uczyć się wiary w siebie i mieć lepszą samoocenę. Mam nadzieję, że jeszcze przede mną wiele lat życia, że dożyję 50 rocznicy ślubu i doczekam czasu, gdy nie będę tylko matką, ale również babcią.

Pozwoliłam sobie na bardzo osobisty post, bardzo proszę o to, by wszelkiego rodzaju trolle tym razem powstrzymały się od zabawy w krytykę. Wiele emocji towarzyszy temu, co napisałam, jest to wszystko dość świeże i jeszcze bolesne. 

20 komentarzy:

  1. Dorotko, bardzo się cieszę, że trudne czasy macie za sobą i wszystko dobrze się układa. Czytam Twój blog z ciekawością, choć jest dla mnie abstrakcyjny (mieszkam w dużym mieście, bardzo dużo pracuję, a gotowania unikam, jak mogę). Pozwól sobie powiedzieć, że jesteś wspaniałą kobietą. Cieszę się, że są na świecie, tacy ludzie jak Wy.
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż się popłakałam po przeczytaniu tego postu... Przeszła Pani wraz z rodziną bardzo wiele w życiu, nie poddała się Pani i walczy nadal o lepszą przyszłość :) Może być Pani dumna z siebie, męża i dzieci. Wszystkim problemom stawiła Pani czoła, bo rodzina jest najważniejsza! To Ona - RODZINA daje siłę do walki. Życzę Pani z całego serca czerpania radości z życia i spełnienia marzeń tych najskrytszych :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. teraz już będzie tylko lepiej...

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mądrze podeszliście do wszystkich tematów po kolei. Możecie być z siebie dumni! Gratuluję i ściskam Was serdecznie- brawo!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dwa razy czytalam ten post...niebywale doswiadcza Ciebie i Twoja rodzine los.Chcialoby sie krzyczec: Boze,gdzie jestes?! A mimo to idziecie do przodu,razem ramie w ramie,jestescie silni i wspaniali.Czytajac Twojego bloga nabralam pewnosci siebie,odwagi do walki i zmian oraz mnostwo sil...skoro masz duzo ciezej ode mnie i dajesz rade to ja tez dam...nie poddam sie.Zycze Wam mnostwo milosci i ufam,ze nadejdzie dzien,kiedy wszystkie niepowodzenia beda tylko wspomniniem.Goska

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo się wzruszyłam tym co Pani napisała. Daje mi Pani dużo motywacji i siły. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem czy ja dała bym radę: ( bardzo to smutne że tak nie równo jest w życiu. Jedni żyją sobie niemal beztrosko a inni musza tak walczyć. Podziwiam z całego serca i gratuluję siły i odwagi: )

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo dużo przeszliście,większość osób pewnie by powiedziała,że zasłużyła na luksusy i teraz by wydawali forsę i się rozpieszczali. Podziwiam Was!

    OdpowiedzUsuń
  9. dziękuję wszystkim za ciepłe słowa!!! Gdy wychodziłam za mąż mówiłam narzeczonemu, że ja jestem z pod pechowej gwiazdy, na co on mówił, a ja w czepku urodzony więc damy radę. Najpierw nie mogliśmy doczekać się wymarzonego potomstwa (6 lat po ślubie przyszedł na świat), potem syn urodził się z wieloma problemami zdrowotnymi - nietolerancja laktozy (odpadło karmienie piersią), za niskie napięcie w tułowia, wiotkie kostki, głęboki niedosłuch, upośledzenie umysłowe, autyzm, alergia, obniżona odporność. Potem przyplątywały nam się problemy zdrowotne które były wynikiem złego diagnozowania i leczenia przez lekarzy grzybica układu pokarmowego i gardła, gronkowiec, paciorkowiec, pasożyty. Potem kolejne dziecko i kolejne trudne wieści - za wysokie napięcie, alergia na białko krowie, alergia na pszenicę, marchew, orzechy, nie leczona alergia spowodowała spadek intelektualny u syna do poziomu z pogranicza upośledzenia umysłowego. Następne dziecko i kolejne problemy niezagęszczanie moczu, moczenie do 6 roku życia w łóżko, alergia na sztuczne barwniki, czekoladę, poważne opóźnienie mowy, rozwój do dziś w dolnej granicy normy. To wszystko owszem budziło w nas pytanie - za co Boże!! Al drugiej strony marzyliśmy o dużej rodzinie i ją mamy. Mieli byśmy większą, ale rozsądek nas powstrzymał. Problemy z dziećmi, problemy z rodziną która zupełnie się wylogowała ze wsparcia nas. Każdy miał ważniejsze sprawy. Jeździłam na rehabilitację z najstarszym 5 razy w tygodniu, wpychając wózek z 2 latkiem do komunikacji miejskiej, rodzina była zajęta, nie było chętnych by czasem powiedzieć idźcie do kina, my się zajmiemy chłopakiem. Znojami nam pomagali, kazało się, że jak to w opowieściach - przyjaciół wybierasz, a na rodzinę jesteś skazany. Ale my ciągle mieliśmy siebie. Niestety moja pechowa gwiazda bardzo mocno wpłynęła na nasze życie, ale optymizm męża nas ratował. Razem walczyliśmy z problemami, razem cieszymy się sukcesami, wypłakujemy swoje problemy w ramiona swoje na wzajem i idziemy do przodu. Życie nie pot to jest by się umartwiać, problemy trzeba pokonywać i ratować każdą chwilę radości. Nie otaczać się maruderami, toksycznymi ludźmi, roszczeniowymi, bo oni nas dobijają, są jak wampiry energetyczne. Wiara też nas pcha do przodu. Życie to sinusoida.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyno - jestes dla mnie wzorem . Tak mocno walczyc, wstawac za kazdym razem - ogromny szacunek. Przeczytalam Twoj wpis i podzialal na mnie jak najlepsza terapia , jak zastrzyk wiary ze mozna , ze czlowiek potrafi , ze pomimo wszystko bedzie jeszcze usmiech..Dziekuje .

      Usuń
  10. To bardzo duża odwaga, napisać o sobie i o trudnościach, dobrze czyta się blogi, o wakacjach, zwierzątkach...o tym jak jest fajnie, jednak mało kto ma odwagę by pisać publicznie o tym co go boli.
    Tak wiele przeszłaś, a wciąż jesteś pełna optymizmu i nadziei, masz marzenia i dążysz do ich zrealizowania! Wiele osób mogłoby uczyć się od Ciebie tej siły;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Też przeszłam wiele i wiele by o tym pisać, m.in. fatalne małżenstwo, rozwód, drugie małżeństwo z miłosci, narodziny chorego dziecka, ciężka praca przez długie lata,moja smiertelna choroba z której wyszłam, leczenie i operacje syna, wreszcie jego śmierć...
    Ech życie...
    Zyczę Ci, by przed Tobą były już tylko dobre dni...

    OdpowiedzUsuń
  12. Mówią, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Może to słowa dość oklepane, ale dużo prawdy w tym jest. Z tych wszystkich nieszczęść wyszliście wzmocnieni i silniejsi. Byle co Was już nie złamie. Nie wiem dlaczego tak jest, że jedni mają zawsze z górki, drudzy wręcz przeciwnie. Ale najważniejsze jest to, że daliście radę i przeszliscie przez wszystko RAZEM . Jesteście wspaniałą rodziną i tak trzymajcie. Życzę Wam wszystkiego dobrego.

    OdpowiedzUsuń
  13. nie masz lekko..... jesteś bardzo silna i wytrwała. podziawiam cię chciałabym by twój los wreszcie odmienił się na lepsze. zasługujesz na to po tym wszystkim co przeszłaś

    OdpowiedzUsuń
  14. Wiesz, nie wiem czy to nieszczęście. Masz kochającego męża, dom, dzieci, lubisz to co robisz...masz marzenia i normalność. Wydaję podobne pieniądze co Ty i nie uznaję , że mam biedne życie. To kwestia wyboru. A czy chodzenie po knajpach, bieganie z wywieszonym jęzorem po galeriach można uznać za godne życie. Mam znajomych prawie milionerów ( a może nie prawie). Ich stosunek do życia, rzeczy , ludzi nie zamieniłabym na nic. A bezsens życia tamtej Pani Domu, nie zamieniłabym na swój pośpiech i niedospanie i częsty brak pieniędzy .... na naprawdę wiem co mówię :))). Trzymajcie się :))

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić skąd miałaś tyle sił. Jesteś bardzo dzielna. Wierzę że już teraz będzie tylko coraz lepiej. Wszystkiego dobrego dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  16. Głęboki ukłon. Podziw i szacunek:)
    Zaglądam na Twój blog regularnie i nie ukrywam, że jest dla mnie dużą inspiracją.

    Pozdrawiam S.

    OdpowiedzUsuń
  17. Głęboki ukłon. Szacunek i podziw.
    Twój blog jest dla mnie dużą inspiracją i zawsze z niecierpliwością czekam na nowe wpisy.
    Serdeczności dla Ciebie i Twojej Rodziny:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Witam.Zajrzałam na bloga bo szukałam czegoś o oszczędzaniu:) twoje przepisy są bardzo pomocne,ale dopiero dzisiaj przeczytałam więcej niż tylko przepisy... podziwiam i życzę wszystkiego najlepszego.

    OdpowiedzUsuń
  19. Miło sie czyta ze słonko dla Was wyszło :)

    Pobede tutaj troche to tez napisze o swoim "rozbitym lustrze" :/

    OdpowiedzUsuń

"Artykuł 216 Kodeksu karnego brzmi:
Kto znieważa inną osobę w jej obecności albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, aby zniewaga do osoby tej dotarła, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności"
Nie godzę się na wulgarne zachowanie, krytykę dla krytyki bez konstruktywnej wypowiedzi i chamstwo. Proszę o nie przysyłanie ofert swoich produktów w komentarzach. Zwłaszcza dotyczy to stron z pożyczkami!! Komentarze o takiej treści nie będą publikowane. Przed dodaniem komentarza po raz pierwszy, proszę o przeczytanie strony "O mnie"