Możemy zarabiać 20 000 miesięcznie lub więcej i niemieć pieniędzy, jak to się mawia potocznie ”apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Nie ważne ile zarabiamy, ważne ule wydajemy, na co wydajemy, jak wydajemy. Finansiści uważają, że koszt naszego mieszkania/domu powinien wynosić 30% naszego dochodu, czyli czynsz, opłaty, rata kredyty, koszt wynajmu za miejsce w którym mieszkamy nie powinna przekraczać 30% naszych dochodów. Jak jest w istocie? Myślę, że u wielu osób niestety to dużo większa część. Zatem powinniśmy zweryfikować nasze oczekiwania co do lokalu lub zwiększyć nasz dochód. Myślę, że trzeba przed podjęciem decyzji o własnym przysłowiowym M zadać sobie kilka pytań. Podstawowe to czy mamy stały, pewny dochód. Tak jak wspomniałam wcześniej czy koszt lokum nie wykroczy ponad 30% naszego dochodu. Czy mamy poduszkę finansową np. na 3 miesiące najlepiej na 6 w przypadku utraty zatrudnienia. Jeśli wszystko jest na tak, ruszamy do realizacji naszych marzeń. My decydując się na budowę naszego domu nie spełnialiśmy jednego z punktów i to nas pogrążyło, nie posiadaliśmy wolnych rezerw finansowych, to był rok wielkiego bumu budowlanego i ceny materiałów wzrastały nawet o 50% czego nie przewidzieliśmy. Bardzo mocno nas to dotknęło, utknęliśmy w kredytach i przez kilka lat nie mogliśmy się z nich wygrzebać.
Zatem wiem co pisze, to są ważne punkty w chwili
podjęcia decyzji o mieszkaniu/domu. Obecnie
mamy tylko kredyt za dom, brak czynszu, niewielkie opłaty za wodę (bez opłat za
ścieki, posiadamy oczyszczalnię mechaniczną), bez opłat za prąd i ogrzewanie
(tylko opłaty za liczniki i kwoty związane z przesyłami), oraz opłata za
śmieci. Ogólnie koszty lokalowe są poniżej
30% naszych dochodów. Teraz dbamy o poduszkę finansową bo życie nauczyło nas
tego, nie musieliśmy sięgać po rady doradców finansowych, wiemy to z własnego
doświadczenia. W temacie czy kupić czy wynajmować są zdania podzielone. W Polsce
bardzo mocną mamy więź do mieszkania/domu, często gdy dzieci opuszają domostwo
wiele osób nie potrafi zmienić dużego mieszkania, domu na coś mniejszego,
trzyma się kurczowo swojego domostwa, często trudnego w utrzymaniu i nie jest
tylko fakt finansowy, ale również fizycznie nie są w stanie zadbać o dobry stan.
Widzimy podupadające domu, niszczejące mieszkania. Czemu mamy w tradycji tak
sile przywiązanie do miejsca, może to jakaś pamięć genetyczna, ciągle nam coś
odbierano, ciągle walczyliśmy o ziemię. Nie mam pojęcia, ale fakt jest faktem.
Znam wiele osób mieszających pojedynczo w
mieszkaniu 3-4 pokojowym, albo dwoje w domu 200-300 metrów. Jeśli mają fundusze
na utrzymanie w pełnym tego słowa znaczeniu domu i dobrze się w nim czują to
czemu nie, ale ile jest takich osób? Ciotka mojego męża została sama w 5
pokojowym domu, nie stać ją na utrzymanie domu, ba nawet na ogrzewanie całego
jej nie stać, ale nie ma mowy o sprzedaży i zamianie na coś mniejszego, bez
potrzeby szarpania się ze śmietnikiem, węglem, rozpalaniem w piecu itp. sprawami
trudnymi dla starszej osoby. Ja uwielbiam nasz dom, najstarszy syn nie
usamodzielni się, nie mamy kosztów ogrzewania, ale nie zapieram się kopytami że
na zawsze w nim pozostanę. Co przyniesie czas zobaczymy lubię zmiany, w czasie
32 lat małżeństwa przeprowadzaliśmy się 5 razy, raz zaczynaliśmy od jednego
pokoju z łazianką, kuchnia i niewielkim przedpokojem, a wyprowadzaliśmy się z
mieszkania które miało 5 pokoi (było to mieszkanie na poddaszu i je
rozbudowaliśmy). Jesteśmy otwarci na zmiany jeśli są dla nas korzystne,
wygodniejsze. Czasem marzy mi się zakup kampera i zamieszkanie w nim (czasem
zatrzymać się na dłużej gdzieś i wynająć mieszkanie), podróż przez kilka lat po
świecie, ale niestety praca nam na to nie pozwala, nie mamy w tym momencie
możliwości pracy zdalnej. Czasem marzenia są po to by je mieć. Ostatnio
chcieliśmy zakupić przyczepę kempingową, ale maż uległ wypadkowi i nas to
zatrzymało, marzyliśmy by choć kilka razy w roku ruszać w nieznane z własnym domkiem
jak ślimaczki. Może choć ten plan nam się uda i ruszymy na takie wyprawy.
Ostatnio co raz częściej podróżujemy już w troje, zatem taka przyczepa była by
w sam raz. Pamiętajmy o ważnej rzeczy – by zadać sobie pytanie dlaczego chcemy
mieć mieszkanie/dom? Bo jeśli tylko dlatego że mają inni, odpuście, to słaba motywacja.
Dzisiaj własne M oznacza ogromne wydatki. Dzisiaj czytałem, że w Warszawie są dzielnice, w których średnia cena m2 wynosi 40 tys. zł, czyli mała kawalerka = 800 tys. zł. W większym mieście, za 2 pokoje dla rodziny, trzeba zapłacić minimum 0,5 mln. Mało kto dysponuje taką gotówką. Paradoks polega na tym, że im ludniejsze miasto, tym lepsza praca i droższe nieruchomości. I nagle nie ma szansy na wynik 0,3 poborów. Bo takie mieszkanie za 500 tys. oznacza 4000 zł raty i 20% wkładu własnego (czyli oszczędności 100 tys. zł + na koszty notarialne).
OdpowiedzUsuńMłode pokolenie stoi na przegranych pozycjach, poza tymi obdarowanymi przez rodziców. Gdy ja kończyłem studia metr mieszkania w moim mieście kosztował 0,9 średniej pensji, teraz ok. 1,5. Mieszkanie kupione w 2017 r. teraz, po 6 latach, jest często warte 2 razy więcej. Więc młodzi wyjeżdżają, gdy nie da się oszczędzić na swoje. Paradoksalnie, na mitycznym zachodzie wcale nie jest lepiej. Londyn czy Paryż taki sam horror.
Czasami myślę, że lepiej wyjechać na wieś, pracować na czarno, budować coś małego na własnym kawałku ziemi, brać zasiłki i żyć na luzie.
Podzielam pogląd zmian - dostosowania się do sytuacji. Sam kupiłem od takiej osoby - dzieci poszły w świat, mąż zmarł, dom (niewielki) stał się obciążeniem: utrzymanie, sprzątanie, ogród. I jeśli dożyję starości, pójdę do bloku.
Kampera nie polecam. W naszym klimacie zjedzą Was koszty utrzymania i wilgoć. W zimie idzie butla gazu na 2-3 dni. 10-15 butli po 85-100 zł. To wychodzi średnio 1000 zł/miesiąc. A mieszkasz na 8-9 m2. Lepszy domek modułowy.
"Czasami myślę, że lepiej wyjechać na wieś, pracować na czarno, budować coś małego na własnym kawałku ziemi, brać zasiłki i żyć na luzie" bardzo mi bliska jest taka myśl.
Usuń