czwartek, 25 maja 2017

Trollujący sadyści??





Dziś nie mój tekst, ale pewna ciekawostka naukowa. Czy ma faktyczne pokrycie z rzeczywistością, oceńcie sami. Ja się nie będę wypowiadać. 


"...W badaniach przeprowadzonych przez naukowców z trzech kanadyjskich uniwersytetów skupiono się na stylu komentowania w internecie i powiązaniu tego stylu z wynikami klasycznych już badań sprawdzających nasilenie skłonności psychopatycznych, makiawelicznych i narcystycznych wśród badanych. Tym razem próbowano jednak zmierzyć także ich skłonności sadystyczne. Przebadano ponad 1200 aktywnych internautów. Okazało się, że osoby, których komentarze wykazywały najwięcej znamion trollingu oraz które zdradzały skłonności do prześladowania i piętnowania innych internautów, były jednocześnie tymi, które osiągnęły najwyższe wyniki w ocenie osobowości pod względem sadyzmu. Pozostałe trzy cechy występowały oczywiście wśród uczestników badania, ale żadna z nich nie była tak silnie powiązana z określonym stylem komentowania.."

wtorek, 23 maja 2017

Pracujemy w ogrodzie....



Troszkę ostatnio jestem zajęta, więc mniej pisze. 
Sezon prac ogrodowych w pełni, chwasty rosną najlepiej, jak kończę pielenie to mogę zaczynać od początku. Na grządkach do zbioru już są rzodkiewki, koper, nać pietruszki i szczypiorek. Ja wszystko skrzętnie ścinam i mrożę. Pomidorki koktajlowe kwitną, z ziemi wychodzi fasolka szparagowa, buraczki. Sadzonki dyni, kabaczków i cukinii posadzone, a dodatkowo kilka posianych wprost do gruntu wschodzi.  Kalarepa i kapusta z rozsady posadzona, czekam czy się przyjmą, mam jeszcze do rozsadzenia sporo, więc mogę dalej produkować. Bób (po raz pierwszy mam w ogródku) ładnie pnie się w górę, rzodkiew, coraz większa jest. Zapomniałam, że już szpinak mam tez do zbioru, można witaminki z ogrodu własne zajadać. W tym roku nie wiem jak będzie z owocami, porzeczki wyglądają ok, jak nic się nie wydarzy będą spore zbiory i czerwonej i czarnej.  Jak widzicie, właśnie na takich zajęciach ostatnio spędzam czas, nie powiem, że mi to nie sprawia przyjemności, lubię te prace ogrodowe, w tym roku mam dość sporo grządek, więc jest, co robić. Niestety brzoskwinie i nektarynki nie zostały opryskane w tym roku i weszła nam zaraza na liście, no cóż trudno, będziemy walczyć o drzewka. Tak to jest w ogrodnictwie i sadownictwie, raz wszystko jest super, a raz marnie. W zeszłym roku zmarzła nam nektaryna, w tym mamy zarazę. Za to kasztan jadalny po przeniesieniu do domu, wypuścił, a wyglądał na martwy, może mu się uda.  Praca z roślinami niesie radość, dumę, ale i smuteczki, koszty.

Kiedyś nie lubiłam prac w ogrodzie, kopałam i wierzgałam przed nimi. Może to fakt, że rodzice oczekiwali pomocy na działce bez względu na to, co miałam zaplanowane i czy mnie to pociągało. Teraz nie zmuszam dzieci, jeśli sami chcą to ok, jak nie to nie. Córka lubi siać, sadzić, ale nie pielić, syn lubi kosić, ale nie siać i pielić. Mają obowiązki domowe, do prac ogrodowych nie zmuszam, nie naciskam. Syn chce w tym roku nauczyć się strzyc żywopłot, ok niech tnie, córka marudzi, że chce spróbować kosić, niech spróbuje. Nic na siłę. Pomagają na przy zbiorach i to robią nawet chętnie i niech tak zostanie.




Jeśli uda nam się wyhodować to wszystko, co została zaplanowane, posiane to naprawdę będziemy w lecie głównie korzystać z naszego ogrodu. 

czwartek, 18 maja 2017

Dwa miliony wyświetleń!!!!!



Nadszedł ten dzień!!
Strona została wyświetlona ponad 2 miliony razy!!





Gdy zakładałam bloga, marzyłam by, choć jedna osoba przeczytała i choć jedna znalazła poradę, wsparcie. Gdy pojawiło się pierwsze 100 wyświetleń byłam zaskoczona, nie sądziłam, że moje pisanie może zainteresować tak wiele osób. To dzięki mężowi w ogóle zdecydowałam się pisać, to On uznała, że warto podzielić się naszymi doświadczeniami by ktoś nie musiał zaczynać od zera jak my w walce o godne życie przy braku pieniędzy. W trudnych chwilach ataków na moja osobę to On i Wy mnie wspieraliście (niestety nie rodzina, choć czytają regularnie nie potrafili stanąć w mojej obronnie). Czyli jak to jeden z czytelników napisał „nie najważniejsza jest krew, ważniejsze jest serce i rodzina serca jest podstawą naszej codzienności i poczucia bezpieczeństwa”.
Tak wiele osób czyta systematycznie mój blog, że naprawdę to przekracza moje wyobrażenie. Jestem osoba z dość niska samooceną, więc wiele to dla mnie znaczy.
Bardzo, bardzo Wam dziękuję!!!!
Wiele Wam zawdzięczam, nawet nie zdajecie sobie sprawy jak wiele, na pewno dzięki Wam zaczynam wierzyć w siebie, a to jest dla mnie bardzo cenny krok do przodu.

Dziękuję, że chcecie czytać to wszystko, o czym piszę, wiem, że często nie trafiam w Wasze gusty, ale piszę o moim życiu, o moich przemyśleniach, o tym, jacy jesteśmy.  Ten blog to cząstka mnie.Jesteśmy różni, a to jest piękne, gdybyśmy wszyscy zgadzali się ze sobą, przytakiwali sobie, to rzeczywistość stała by się nudna, codziennie czegoś się od Was uczę. Jesteście dla mnie skarbnicą wiedzy, czerpię od Was całymi garściami!! Dziękuję!!

środa, 17 maja 2017

Media prawdę Ci powiedzą?



Rano włączam telefon i wyświetlają mi się wiadomości na pierwszym miejscu temat „Dieta bezglutenowa zabiła dziecko, rodzice staną przed sądem” Zaintrygował mnie nagłówek i po przeczytaniu po prostu mnie zamurowało, jak wiele informacji zalewa Internet, które są zupełnym bezsensem, bez pokrycia w faktach, wyssane z palca, nagłówki oszukują itd. Dziecko było zwyczajnie zagłodzone, autor przytacza fakt, że karmione było bezglutenowym mlekiem z komosy ryżowej i w wieku 7 miesięcy ważyło 4 kg, jego żołądek był pusty, a przyczyną śmierci była dieta bezglutenowa. Jak dla mnie sporo faktów jest zupełnie nielogicznych, jestem matką trójki dzieci, żadnego dziecka w wieku 7 miesięcy pediatra nie kazał karmić glutenem, ba nawet zalecał do roku wstrzymać produkty glutenowe, po drugie mleko od matki czy krowie też nie zawiera glutenu. Jak dla mnie przyczyną było zagłodzenie dziecka przez rodziców, którzy może byli weganami, może nie wiedzieli jak sobie poradzić z takim żywieniem u małego dziecka. Ale tytuł robi swoje – dieta bezglutenowa zabija. No cóż, mam kilku znajomych chorych na celiakie i maja się dobrze na diecie bezglutenowej.  My nie jemy pszenicy, no ale jemy żyto, jęczmień, owies więc w sumie jemy gluten, ale mamy się tez nieźle ze zmniejszoną porcją glutenu.
Ale w sumie nie chciałam rozwodzić się nad dieta i jej skutkami, chodzi mi raczej o bałagan medialny, o pisanie artykułów niepopartych wiedzą, niestety spora część społeczeństwa uwierzy temu tekstowi, już pojawiają się głosy o idiotyzmie diety, o głupich ludziach tak się żywiących itd. 


Tak często przyjmujemy wszystko na ślepą wiarę, że zaczynamy się gubić w tym, co jest prawdą. Granice pomiędzy fikcją a faktem się zacierają od lat. Sama musiałam sobie powiedzieć/nakazać/zabronić czytania i wiary wszystkiemu. Od dziś wyłączam wiadomości w telefonie, wiadomości nie są po to by informować, ale by manipulować społeczeństwem. Nie oglądam tv od dość dawna, nie posiadam anteny, mam owszem odbiornik, ale w celu oglądania filmów rodzinnych lub z płyt DVD.  Nie słucham radia w samochodzie, mam je, bo jest wbudowane fabrycznie i nie mam wyboru. Słucham muzyki z płyt CD. Pozostał telefon i wiadomości w nim mnie atakujące, od dziś już nie. Tak się często zastanawiam, co jest powodem irytacji u ludzi, dziś ja sama od rana byłam zirytowana tym dziwacznym artykułem, zatem koniec czytania takich idiotyzmów. Nie chcę przeczytać, który polityk, którego obraził, który polityk wyłudził coś państwowego, kto jest w ciąży z celebrytek, kto kogo rzucił i się rozwodzi. Jak dla mnie są to informacje tworzące szum, nie mam chęci na rozdrabnianie się i przyswajanie takich wieści. Ktoś powie – jak chcę żyć nie wiedzą, co się dzieje, a ja odpowiem – to, co mi podają media to tylko 10 % faktów prawdziwych.
Zastanówcie się, co usłyszycie włączając radio w drodze do pracy, wiadomości zaczynają się od wypadków, katastrof i zbrodni, potem dopiero są inne informacje. W jakim celu tak są skonstruowane? Ano w celu utrzymania w nas stałego lęku, poczucia zagrożenia, nieufności.  W celu manipulacji naszymi emocjami. My nie oglądamy, nie słuchamy i nie czytamy wiadomości, one i tak w różny sposób docierają do nas – w kolejce, od znajomych, od sąsiada, w pracy itd.

To jest nasze zdanie, nasz sposób na życie i nasze pomysły na nie.  My tak chcemy żyć, bo każdy ma prawo do własnych wyborów. 

czwartek, 11 maja 2017

Listy czytelników i ich mądre słowa



Ostatnio wiele osób do mnie pisze, piszecie głównie o tym jak trudno Wam z kredytami, jak u niektórych z Was rozpadły się związki, a u innych wzmocniły. Cenię sobie wszystko, co piszecie, chciałabym się podzielić z innymi Waszymi wartościowymi myślami, pozwolę sobie zacytować w związku z tym malutkie, ale bardzo cenne fragmenty.


„Właśnie na tym polega życie, aby w trudnych chwilach skupiać się na rozwiązywaniu problemów i jednoczeniu rodziny”

„Wokół nas mogą być potężne sztormy, ale przetrwamy je, jeśli tylko między nami będzie jedność”

„Potrzebuje czasami czegoś takiego, że „można"„



Piszecie o swoim bólu, sięgania dna, postanowieniach, upadkach i wzlotach. Wielu z Was pisze o braku wsparcia ze strony rodzi, często o przyczynie Waszych kłopotów finansowych. Niestety znam to z autopsji. Czuję się zaszczycona, że opowiadacie mi o tym. Podziwiam każdego z osobna, jak wiele osób walczy, jak jesteście silni, jak bardzo wzrosła społeczna świadomość o uzależnieniu nas przez banki i pęd do posiada nakręcany przez reklamy, tv, czasopisma itd. Jesteście niesamowici, ile w Was woli walki, jak wiele rozsądku i mądrości. Dziękuję Wam za wszystko!!

środa, 10 maja 2017

Cukier krzepi??




Często zarzuca mi się, że moje biedne dzieci żują bez batonów, cukierków, czekoladek, lizaków itd., Ale czy osoby, które to mówią, piszą tak naprawdę zastanawiają się nad całym tematem.  Wiele osób używa hasła „Jak to dzieciństwo bez słodyczy?”
Obecnie powstało wiele publikacji na temat bezsensownego hasła głoszonego na początku XX wieku „Cukier krzepi”. Powszechnie już wiadomo, że również za nadwagę nie jest odpowiedzialny tłuszcz a węglowodany, który najczęściej dostarczamy w postaci słodyczy, a nie w postaci warzyw, kasz i owoców. Ostatnio w sklepie przeczytałam, jaką ma zawartość teoretycznie niedosładzany deserek w słoiczku dla niemowląt, otóż w 185 g jest 20 g cukru. Całkiem niezła dawka jak dla niemowlaka w wieku mniej niż 1 rok. W herbatce dla niemowląt w składzie znalazłam 2 % ziół a reszta to glukoza, super, kaszka dla niemowląt nie wypadła lepiej. Czyli od najmłodszych lat serwujemy sobie cukier i się od niego uzależniamy, podobno cukier uzależnia 8 razy bardziej niż kokaina, wraz z dużym spożyciem cukru sprowadzamy na siebie sporo problemów. Dowiedziono naukowo, że osłabia system immunologiczny, powoduje nadaktywność, niepokój, trudności z koncentracją, podatność na infekcje, przyczynia się do utraty kolagenu, przez co tracimy elastyczność tkanek, karmi nowotwory, ostatnie badania wykazują związek z rozwojem raka piersi, jajników, prostaty, okrężnicy oraz żołądka. Są badania wskazujące na związek z dużym spożyciem cukru i osłabieniem wzroku. Cukier przyczynia się do rozwoju próchnicy i paradontozy, jest jedną z czołowych przyczyn otyłości. Wielu naukowców uważa, że ma związek z chorobami autoimmunologicznymi – artretyzm, astma, stwardnienie rozsiane. Przyczynia się do niekontrolowanego rozrostu Candidy.  A jak wiadomo chorowanie nie jest oszczędne i tanie. Oczywiście nie pisze tu o cukrze, który pozyskuje nasz organizm z warzyw, owoców i kasz, ale o cukrze z naszych cukierniczek i słodyczy. Cukier niestety jest w większości produktów spożywczych i nie tylko. Cukier jest w paście do zębów dla dzieci, czasem trafia się i w tej dla dorosłych pod postacią słodzików (sama nie wiem, co gorsze, ale chyba słodzik stoi u mnie na wyższym miejscu listy na „nie”). Cukier jest w keczupie, wędlinach, musztardzie, majonezie, pasztetach, gotowych daniach, gotowych produktach rybnych. Ostatnio kupiłam gotowe śledzie w oliwie, jakoś tak sprawdziłam skład tylko pod kątem konserwantów i glutenu, w domu otworzyłam opakowanie do kolacji i okazało się, że dla nas są te śledzie nie jadalne, były tak obrzydliwie słodkie, musiałam je wyjąć z zalewy, wymoczyć, a potem zrobić własną zalewę pomidorową na ostro. Podobnie miałam z opakowanie śledzi w żurawinie, które podarowała mi teściowa. Jak to mówią „darowanemu koniowi…….” Sprawdziłam tylko czy nie ma pszenicy i podałam domownikom, tych nie dało się zjeść, smakowały jak byśmy jedli cukier łyżeczką. Powstaje pytanie, czemu tak były słodkie, kto to je? Odpowiedź jest prosta, jak by nie smakowało to by się nie sprzedawało, a producent musiał by zmienić skład, widać społeczeństwo jest mocno uzależnione od słodkich produktów i dla większości smak jest w porządku.
Niestety cukier to główny składnik, który powoduje, że konsument chętnie zjada danie, dodajmy do tego wzmacniacz smaku i powstaje z każdego dania, danie idealne. W większości produktów spożywczych znajdziemy trzy główne składniki odpowiedzialne za nadwagę - cukier, wzmacniacz smaku (dołączono go oficjalnie do listy produktów odpowiedzialnych za nadwagę) oraz pszenicę. Niestety nie zdajemy sobie sprawy z tego sprawy, kupujemy bez sprawdzania składu (jak widać sama się złapałam w tę pułapkę). 

Ostatnio syn poprosił mnie o kupno czekolady, kupiłam mu gorzką, ale nie było mocniejszej niż 45% kakao, wziął tafelek i wypluł, stwierdził, że jest za słodka, przerobiłam ją na polewę do ciasta, zmniejszyłam zawartość cukru w cieście i zbilansowałam smak. To była czekolada z nazwy gorzka, a co jak bym kupiła mleczną? Teraz dzieci wolą zrobić sobie kubek kakao na mleku owsianym lub kokosowym jak mają chęć na czekoladę. Syn dostał lizaka na walentynki od koleżanki, niestety nie dał rady go zjeść, bo uznał, że jest za słodki. W obliczu tego zastanawiam się, co mam powiedzieć osoba, które żałują moich dzieci. No tak powinnam bić się w pierś, że zniszczyłam im dzieciństwo, bo teraz nie lubią słodkiego, same unikają mocno słodzonych produktów, owszem chętnie sięgają po słodkie przekąski, ale są to rodzynki, czekolada z zawartością kakao około 70% i więcej, lubią kromkę chleba z miodem. Jeśli piją sok to zazwyczaj go rozcieńczają sami wodą twierdząc, że jest za słodki. Możecie nie wierzyć, ale ja już nie mówię nic w temacie słodyczy. Ostatnio córka zjadła 3 tafelki czekolady, a potem uznała, że jest jej niedobrze, nie jadła czekolady przez tydzień. 


Na zdjęciu domowa czekolada i domowy alkohol:) 

Owszem, co sobotę pieczemy ciasto w domu lub ciasteczka, to jest nasz, co tygodniowy rytuał, lubimy wtedy usiąść przy grze i podjadać coś słodkiego. Dorośli dostają do tego lampkę domowego wina, a dzieci kubek gorącego kakao. 

Ok, a teraz możecie osądzać, wyśmiewać, i współczuć moim biednym niedosłodzonym dzieciom. 


76 sposobów, na jakie cukier rujnuje Twoje zdrowie


„Nadmierna ilość cukru ma wpływ na każdy narząd organizmu. Początkowo jest magazynowany w wątrobie w formie glukozy (glikogenu). Ponieważ pojemność wątroby jest ograniczona, dzienny pobór cukru rafinowanego (powyżej wymaganej ilości naturalnego cukru) szybko powoduje, że wątroba rozszerza się jak balon. Gdy wątroba jest wypełniona do swojej maksymalnej objętości, nadmiar glikogenu powraca do krwi w formie kwasów tłuszczowych, które zostają przeniesione do każdej części ciała i magazynowane w najmniej aktywnych miejscach: na brzuchu, pośladkach, piersiach i biodrach.”


na j

poniedziałek, 8 maja 2017

Jadłospis obiadowy



Jadłospis obiadowy od 8 do 16 maja





 Poniedziałek
Jarzynowa (użyłam wywaru z gotowania żeberek do pieczenia w niedzielę)
Śledź smażony, ziemniaki, surówka z kapusty białej z rodzynkami

Wtorek
Jarzynowa
Makaron ze szpinakiem i białym serem

Środa
Krupnik z ziemniakami
Gulasz, kasza gryczana, buraki zasmażane

Czwartek
Krupnik z ziemniakami
Jajko sadzone, ziemniaki, marchewka gotowana

Piątek
Pieczarkowa z makaronem
Wątróbka w sosie, ziemniaki, ogórek kiszony

Sobota
Pieczarkowa z makaronem
Śląskie z boczkiem i cebulką, zasmażana kapusta

Niedziela
Rosół z makaronem
Pulpety w sosie koperkowym, ryż, surówka z marchewki na ostro

Poniedziałek
Rosół z makaronem
Racuchy z musem jabłkowym

Wtorek
Kapuśniak z ziemniakami


Tak będziemy jedli w tym tygodniu, mięso kupuję w ubojni (całe półtusze), kasze, ryż, w hurtowni (duże opakowania po 5 kg), ogórki, buraki, kapustę kiszoną mam z własnych letnich i jesiennych przetworów, Wszystkie dania przygotowuję od podstaw, nie kupuję gotowych. Robię ostatnio jadłospis z rodziną w niedzielę wieczorem, dzieci opracowują po trzy dni i układamy je w całość, oczywiście uwzględniamy nasze zasoby domowe i finansowe. Jadłospis układamy zazwyczaj na 10 dni, dzieci po trzy  dni do opracowania, a kolejne cztery robimy z mężem, potem wspólnie układamy na dni tygodnia by całość do siebie pasowała. Kiedyś cały układaliśmy razem, teraz uczę dzieci samodzielnej pracy. Na koniec spisujemy listę brakujących produktów dzięki temu nie zabraknie składników do przygotowania potraw. Mamy też możliwość wcześniejszego rozmrożenia mięsa, ryby, ugotowania ziemniaków do klusek, czy zakupu warzyw, nabiału. Jeśli po między przyjdzie nam ochota na inne danie, przesuwamy jadłospis i trzymamy się go dalej.  Na początku miesiąca uzupełniamy zapasy mąki, ryżu, kaszy, cukru by tym się już potem nie kłopotać. Takie planowanie daje możliwość sporych oszczędności, wykorzystania wszystkich produktów znajdujących się w domu, oraz rozsądne i spokojne zrobienie zakupów. Naprawdę polecam te małe zabiegi organizacyjne - planowanie jadłospisów/ zakupów, prowadzenie budżetu domowego, dzielenie obowiązków domowych całej rodzinie, dzieci mają dzięki temu możliwość przyuczenia się do dorosłego życia, wiedza szkolna im tego nie zapewnia. 

czwartek, 4 maja 2017

Wspomnienia trudnych lat.



Takie wspominki mnie naszły przy okazji zmiany naszej sytuacji finansowej. Przypomniałam sobie jak bywało ciężko, był czas, gdy nasze opłaty przewyższały dochody, nie uwzględniając wydatków na codzienne życie, paliwo, przejazdy. Opłaty za zaciągnięte raty, rachunki za prąd, wodę, abonamenty itd., były wyższe niż mieliśmy pewnego miesięcznego dochodu.  W domu troje dzieci, nas dwoje, więc lekko nie ma trzeba dzieci i siebie nakarmić. Brak rodziny, która spieszy z pomocą nie ułatwiał sprawy. Dzieci chorowały, koszty leków rosły, nie było nas stać na nic, leczenie kota to była czysta fanaberia, w chwili, gdy nie było na leki dla dzieci. W tak trudnych chwilach musieliśmy sami dać radę. 



Usiedliśmy z mężem dokładnie przeanalizowaliśmy nasze wydatki, zmieniliśmy abonamenty za telefony, zrezygnowaliśmy zupełnie z tv, liczyliśmy każdy litr paliwa spalony przez samochód, ograniczyliśmy ogrzewanie domu do minimum, zaczęliśmy całkowicie produkować własną żywność by jeść zdrowo, ale tanio, przerabiałam odzież, żyliśmy tylko na używanej odzieży i obuwiu, zaczęliśmy uprawiać ogródek a zimą, co się da na parapecie by mieć witaminy, w lecie przyjmowaliśmy wszystkie owoce i przerabialiśmy na przetwory by zimą wydać mniej. Szukaliśmy dodatkowych możliwości dochodu, dbaliśmy o to by dzieci, choć raz w roku wyjechały na wakacje w celu nabrania odporności, nie było dla nas istotne, jaki jest to wypoczynek, najważniejsza była zmiana klimatu. Kilka lat z rzędu w zamian za opiekę nad psem i mieszkaniem mieliśmy możliwość wyjazdu wakacyjnego nad morze. Dużo chodziliśmy pieszo by oszczędzać na wydatkach za transport, kiedy była możliwość jeździliśmy rowerami, wszystko by tylko można było zaoszczędzić. Gdy jest się przyciśniętym do ściany nie marudzi się i nie kaprysi, nie ma miejsca na mazanie, narzekanie, wygodę i foch. Wszystkie nasze działania były nastawione na zmniejszenie wydatków. Najpierw udawało się dopinać miesiąc, potem udawało się coś spłacać do przodu i tak pomalutku, pomalutku szliśmy krok za krokiem do momentu dnia dzisiejszego.  Na początku musieliśmy przejść na kredyt konsolidacyjny, ale zrobiliśmy to tylko raz, potem zaczęliśmy zmniejszać wszystkie długi dookoła dwóch poważnych kredytów. Po za kredytami mieliśmy długi u osób prywatnych, one ciążyły najbardziej, bank to bank prosty układ, ale patrzeć komuś w oczy i nie mieć jak spłacić pożyczki to było trudne. Pomalutku spłacaliśmy, co się dało, ale życie dostarczało nam dodatkowych problemów awarie sprzętu w domu, rozbite auto, groźba utraty pracy przez męża, choroby, problemy szkolne dzieci itd. Każdy problem nas jednoczył, motywował do działania i popychał do przodu. Jak długo będzie nam dane odetchnąć? Nie wiem, ale cieszę się każdą chwilą i doceniam wszystko, co mam. W czasie naszego małżeństwa (w tym roku 26 lat) bywało już nie raz, że jedliśmy chleb smarowany nożem, że podupadaliśmy na zdrowiu, bywało różnie, ale tak ciężko jak przez ostatnie 10 lat nie było. Mąż cierpiał na przewlekłą bezsenność, ja chudłam, niestety stres nas niszczył, rodzina nie wspierała, dobrze, że mieliśmy siebie nawzajem. W czasie naszej walki o przetrwanie, spłatę i w miarę godne życie musieliśmy wyprzedać nasz wiele lat gromadzony księgozbiór, sprzęt męża do nurkowania (i tak nie było go stać na wyjazdy), przeglądaliśmy wszystkie nasze domowe zasoby i szukaliśmy możliwości uzyskania pieniędzy. Przedmioty to tylko przedmioty, najważniejsza jest rodzina. Udało nam się pozbyć 7 kredytów i to nie były kredyty na 5000 zł, 8 kart oraz zadłużenia na 20 000 zł u osób prywatnych.

Nie poddawajcie się, jak to mój mąż w pewnym momencie stwierdził – sięgnęliśmy dna, więc teraz tylko można w górę.