Przy każdej domowej pracy – czy ścieram kurze, myję podłogi,
gotuję, a nawet czyszczę łazienkę – zakładam fartuch. Mam ich kilka chyba 6
szt., żeby nie prać w panice jednego ciągle i móc zmieniać wtedy, kiedy chcę. I
po prostu… lubię fartuchy. Mniej prania, mniej odplamiania ubrań. A poza tym –
lubię, bo lubię.
Mam nawet fartuch do ogrodu – z jeansu, z krzyżowo wszytymi
szelkami i dużą kieszenią. Właściwie wszystkie moje fartuchy mają kieszenie.
Kiedyś wydawało mi się, że to zbędny detal, dziś – uważam, że kieszeń to serce
fartucha.
Mój najnowszy fartuch ma już swoje życie zapisane w szwach –
materiał ma około 14 lat. Najpierw był zasłonką w sypialni, potem bieżnikiem na
stół, a teraz – dumnie służy jako fartuch. I to jeszcze nie koniec jego
historii. Z resztek planuję podszewkę do jeansowej torby albo poszewkę na
poduszkę.
Na przykład bojówki męża – przetarte na górze, ale nogawki w
świetnym stanie. Będzie z nich mocna torba na zakupy do samochodu.
Lubię mieć poczucie, że nic się w domu nie marnuje. Że
szanuję swoją pracę, cudzą pracę i planetę.
A jeśli kiedyś ktoś mnie zapyta, dlaczego mam tyle
fartuchów, odpowiem: bo to mój sposób na bycie eko, elegancką i nieochlapaną
sosem pomidorowym.
Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę. To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.

nie miałam nigdy fartucha, ale nie lubię nic marnować. Rzeczy zbędne sprzedaje albo oddaję pck. Teraz podobno już nie można.
OdpowiedzUsuńJa wiele lat nie używałam fartuchów. Może to starzenia się ;) od kilku lat uwielbiam.
Usuń