Do podjęcia wyzwania szybszej spłaty kredytu hipotecznego
zainspirował mnie serial „Dom bez kredytu” oraz „Ludzie z małych domków”.
Dotarło do mnie, że trzeba z tym zrobić coś i to jak najszybciej, oddech po
wyjściu z długów już był, trochę podróży, trochę luzu, a teraz czas na
uporządkowanie spraw by na emeryturze nie borykać się nadal z kredytem
hipotecznym. Dodatkowym impulsem była
pandemia, która mocno zachwiała światową gospodarką i powstałym brakiem
stabilności jutra. Uznaliśmy z mężem, że wiemy już jak się to robi, zatem do
dzieła, trzeba „zacisnąć pasa” i podjąć wyzwanie. Nie da się żyć tylko chwila obecną, trzeba
spojrzeć w przyszłość i realnie ocenić własną sytuację. Minimalizowanie wydatków na początku u wielu
osób budzi sprzeciw, ale do wszelkich ograniczeń trzeba się przekonać, nie da
się tego zrobić, jeśli będziemy tylko stawiali opór i widzieli złe strony tych wyrzeczeń.
Polecam zrobić sobie tabelkę i wypisać wszystkie korzyści i straty spowodowane
podjęciem wyzwania „oszczędzanie”. Potem wspólnie pomyśleć jaki mamy stosunek
do naszych potrzeb i czy są one dla nas tak ważne i czy są ważniejsze od
wolności finansowej. Zastanówcie się na
jak dalekie ustępstwa możecie się posunąć i czy czujecie to całym sobą, bez
pełnej akceptacji zamienia się to w karę, frustruje. Dobrze też zamienić
pojęcie udręki w wyzwanie, postawienie sobie celu do osiągnięcia. Potrafimy
rzucać nałogi, odchudzać się, uczyć do trudnych egzaminów, walczyć o
partnera/partnerkę, zmieniać dietę z powodów zdrowotnych, więc czemu nie może oszczędzanie
być jednym z naszych wyzwań. Tak naprawdę człowiek nie potrzebuje wiele by być wypełni
szczęśliwy, nasze poczucie spełniania często niszczymy porównując się z innymi,
co posiadaj co osiągnęli, ale nie patrzymy z jakiego miejsca wystartowali, jakie
mieli wsparcie, z jakimi przeciwnościami walczyli. W życiu już tak jest, że
jeden ma same piątki, bo ma i już, a drugi musi na nie ciężko pracować, jeden
namaluje obraz od niechcenia, a drugi mozoli się i końcowy efekt ma dużo do życzenia.
Jedni startują w dorosłe życie z mieszkaniem, samochodem od rodziców, a inni z
walizką ubrań i 1000 zł na koncie. Więc jak można się do kogoś porównywać, nie
ma dwóch dokładnie tych samych ludzi, sytuacji, żyć. Tak wygląda świat i
złoszczenie się na to nie ma sensu, lepiej popatrzeć na samych siebie od czego
zaczynaliśmy. My z mężem zaczęliśmy od walizki ubrań, wersalki, dwóch foteli,
ławy, sprzętu muzycznego. To było wszystko co posiadaliśmy w dniu ślubu i rozpoczęcia
naszego wspólnego już życia. Bez wsparcia materialnego rodziny, bez mieszkania,
samochodu, funduszy, na progu pracy zawodowej, uczących się częściowo jeszcze. Jak mogli byśmy się porównywać, po co, jaki by
to miało cel, nic by nie dało, postanowiliśmy robić wszystko by uwić sobie nasz
własny los, nasze jutro. Akceptacja nasze sytuacji i podjęcie świadome wyzwania
daje „kopa”.
Niedługo będziemy świętować 29 rocznice ślubu, nasze dzieci są
już dorosłe i prawie dorosłe, najstarszy skończy 23 lata, najmłodsza jest córka
16 lat. czas uporządkować naszą przyszłość, zapewnić sobie wolność finansowa,
póki mamy siłę, motywację i możliwości.
Od ponad 5 miesięcy nie kupiłam ubrań, czy czegoś mi brakuje? Nie! Tak naprawdę
często kupujemy coś bez czego spokojnie można się obyć, jest nam zupełnie niepotrzebne,
ale kupujemy, bo ładne, bo jest to ta chwila, a potem…. Dodam, że od ponad 5
miesięcy nie kupiliśmy żadnych ubrań, tylko jedna parę obuwia sportowego dla
mnie. Polecam do przeczytania „Mniej. Intymny portret zakupowy Polaków” Marty
Sapały.
Ja wiem, mnie jest łatwiej, bo ja po prostu urodziłam się minimalistką, mój mąż musiał się tego nauczyć, z dziećmi różnie bywa, córka dojrzewa do tego, syn młodszy jest w fazie sezonowej wymiany ubrań, bo tak robią jego znajomi, niestety to trudne dla niego by nie poddawać się modzie na ciągłą wymianę ubrań, mimo posiadania około 20 koszulek czuje, że wszyscy wiedzą, że on je nosi od roku. Musi sam dojrzeć do tego, my w tym wypadku jesteśmy nieugięci, uważamy, że to jest w jego głowie i tak naprawdę nikt nie pamięta w jakiej koszulce był w szkole dwa tygodnie temu. Proponowaliśmy mu wymianę koszulkami ze starszym bratem by zwiększyć ilość ich, ale łatwo nie jest. Córka chętnie się ze mną wymienia ubraniami, na co dzień nie nosi sukienek, spódniczek i uznała, że nie warto kupować, bo i tak będą wyjmowane dwa razy w roku, wtedy zagląda do mojej szafy. We mnie po za minimalistką jest duch ekologa, drażni mnie fakt wyrzucania odzieży tylko dlatego, że jest z zeszłego sezonu, nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale o wysypiska, o proces produkcji. Ja sporo ubrań kupuje w sklepach z odzieżą używana, lubię te ubrania, są już sprane z chemicznych farb, mają swój urok, mam świadomość, że nie mnożę kolejnych ubrań, moje staram się oddawać, przerabiać, używać do czasu aż już nic się nie da zrobić. Można przeróżnie wykorzystać ubrania, na torby na zakupy, woreczki na przechowywanie drobiazgów, poszewki na poduszki ozdobne, fartuszki kuchenne, ściereczki itd. No i znowu wyszło moje „gadulstwo” wybaczcie, taka moje jedna z wielu wad.
Ostatnio tak mi przyszło do głowy, że ludzie oceniają,
interpretują również w zależności od chwili i miejsca. Niektóre osoby czytając
o moich pomysłach na oszczędzanie nazywa to skąpstwem, dziadowaniem,
umartwianiem itp. Te same osoby czytając często dokładnie te same rady o
podejściu do konsumpcyjnego życia na blogu minimalistów/ekologów uważają sprawę
za super, trendy i modną. Dlaczego?
Wydaje mi się, że oszczędzanie = bieda, minimalizm/ekolog = być modnym, na
czasie. Więc lepiej jest być minimalista niż oszczędnym.
Staram się być ekologiczna, u mnie chłopak i dziewczyna, więc nie mogą nosić ciuchów po sobie - ale młoda i tak podbiera co fajniejsze koszulki starszemu bratu:). Za małe oddaję dalej sąsiadce, koleżance. Ostatnio miałam taką przyjemną sytuację - sąsiadka z klatki obok zaczepiła mnie na zakupach i spytała, czy się nie obrażę jak przyniesie mi ciuchy po swojej wnuczce?Oczywiście, że się nie obraziłam- wręcz była zachwycona -córa wzbogaciła się o fajne ciuchy, kurtkę jesienną- i nie muszę jej kupować, a i córy koleżanki się wzbogaciły o nowe ciuchy. Skąpstwo- nieeeeee, jak najbardziej eko, ale też przyjemnie, że ktoś o mnie pomyślał. Podziwiam Panią i męża, mojego trzeba hamować, ale w ciągu 11 lat małżeństwa "nauczył się" ustalać ze mną większe wydatki, nie zawsze konieczne. Pozdrawiam Karolina
OdpowiedzUsuńJa oddaję ubrania dla wnuczki, sąsiadki mojej teściowej. Też najpierw nieśmiało zapytałam, ale okazało się, że oni chętnie od wszystkich przyjmują, jak nie pasuje na ich córkę to dają dalej do innych dzieciaków. Ubrania po synu muszę ogłosić na "uwaga śmieciarka jedzie", bo w tym momencie nie mam komu oddawać. Co prawda z niego to już co raz mniej, bo jak on ma dość ciuchów, to bierze drugi syn, czasem córka, czasem nawet ja :) My również chętnie braliśmy ubrania po innych dzieciach, z sąsiadami robiliśmy wymianę, oni dawali po córce dla naszej, a my po młodszym synu dla ich syna. Nie lubię wyrzucać ubrań.Raz mój tato idąc ulica zobaczył reklamówkę powieszoną na śmietniku, a w niej ubrania używane, oraz z metką, nowe. Zabrał siatkę z myślą o szmatach do samochodu, a okazało się, że nic z tych ubrań nie trafiło na szmaty. Wtedy byliśmy w trudnej sytuacji materialnej, a tam były gównie damskie letnie ubrania mojego rozmiaru. Ostatnio przygarnęłam sporo książek które zbieram - poradniki z lat 70-80 XX w. Ktoś planował wrzucić je do śmietnika, a u mnie staną na półce i będą nadal potrzebne.
UsuńW lipcu spłaciliśmy nasz kredyt hipoteczny. Nie mamy teraz żadnego długu i pewnie moglibyśmy trochę poszaleć. Przyzwyczailiśmy się już do naszego mało wystawnego życia i doszliśmy o wniosku, że nadal będziemy oszczędzać, bo warto. Ja w marcu przez pandemię straciłam pracę. Mieliśmy jednak oszczędności, pełną zamrażarkę i przetwory w piwnicy. Przez kilka miesięcy siedziałam w domu. Cała rodzina na tym skorzystała. Dzieci dopilnowanie uczyły się online, miałam dużo czasu na eksperymenty w kuchni, mąż po pracy wracał prosto do domu, bo zakupy ogarniałam do południa, a i ja sama odpoczęłam i wyciszyłam się. Na rozmowę w sprawie pracy poszłam wypoczęta i wyluzowana. Dzisiaj mam dobrą pracę na cały etat. Nauczeni oszczędnego i zaradnego podejścia do życia postanowiliśmy, że całą moją pensję będziemy odkładać. Nie wiadomo, co przyniesie najbliższy czas w temacie pandemii. A jeśli wszystko będzie ok, to przecież dzieci rosną, auto się starzeje...oj na pewno znajdzie się wiele celów, na które można wydać gotówkę. Pozdrawiam. (A na koniec jeszcze chciałam dodać, że jesteśmy dumni, że sami spłaciliśmy przed czasem kredyt, ale rodzina niekoniecznie podziela nasz entuzjazm. Najwyraźniej ich motto to "żyje się raz". My wolimy spokój i bezpieczeństwo.)
OdpowiedzUsuńMy też wolimy spokój i bezpieczeństwo, wzięcie kredytu hipotecznego w naszej sytuacji to był skok na lnie bez zabezpieczenia, teraz wszystko wyrównujemy, by zaznać może nawet monotonii codziennej, bez lęku o to za co jutro będę żyć.
UsuńJak zaczelam czytac bloga , tez bylam zla na Ciebie . Nazywalalam dziadowka i takie tam. Wstyd mi teraz i kocham Cie. Dojrzalam ja !!!! Stara baba . A Ty Dorotka pisz pisz pisz
OdpowiedzUsuńWszystko zależy od momentu w jakim się znajdujemy, kiedy nie musimy się obawiać komornika pod drzwiami, mamy stabilne zatrudnienie i oszczędności zupełnie inaczej patrzymy na ludzi którzy walczą o przetrwanie :) Wiele osób mimo trudnej sytuacji stosuje wyparcie i brnie dalej, nie chce zmieniać swojego życia, nie będzie żył jak dziad. Niestety często kończy się to źle. Ja jestem w stanie zrozumieć wiele, mój mąż tez zupełnie nie był gotowy na oszczędzanie, na odmawianie sobie czegoś co kosztowało 2-5 zł, ale gdy zaczęłam mu to przeliczać w skali miesiąca, roku pomalutku docierało, teraz uczeń przerósł nauczyciela :)
UsuńJa tez walczylam o przetrwanie. W wieku 40 lat musialam zaczynac wszystko od nowa. W jednym misiesiacu posypalo sie wszystko i tak stalam nad ta przepascia nie wiedzac czy runac w nia czy jednak sie odwrocic.Odwrocilam sie . Kiedys to opisze . Jesli oczywiscie zechcesz posluchac . Pozdrawiam cieplusienko cala rodzine Iza
OdpowiedzUsuńWróciliśmy w tamtym roku po parunastu latach pobytu za granicą. Mąż prawie od razu znalazł pracę, ja pracowałam do listopada zeszłego roku. Zrezygnowałam jak w tamtej firmie sufit zaczął mi się sypać na głowę. Od tamtej pory szukam pracy, weszła do tego korona i pracy jak na lekarstwo w moim regionie. Poza tym odnoszę wrażenie, że kobietom w Polsce dużo ciężej jest znaleźć coś sensownego. Pracodawcy z góry przypisują łatki, że miejsce kobiet jest w kuchni i przy dzieciach i na pewno zaraz pójdą na L4 i macierzyński. Ja dzieci nie mam i nie planuje mimo że jestem grubo po 30stce. Czuję się trochę pokrzywdzona, że wrzuca się mnie do jednego worka z resztą społeczeństwa :( No i godziny pracy, ciężko jest znaleźć coś 8 godzinnego od poniedziałku do piątku. Ostatnie parenascie lat pracowałam po 12-14 godzin również w soboty i nie chcę znowu tak pracować. Niestety u mnie same takie godziny w regionie i za minimalną.
OdpowiedzUsuńU mnie najlepszym sposobem na oszczędzanie było otwarcie maluskiej firmy,brak czasu na niepotrzebne zakupy spowodowało że gotuje z tego co mam,szkoda mi czasu na bieganie po galeriach wolę te chwile przeznaczyć na rozwój.Druga sprawa że nie zarabiam tysięcy ale chce poprawić nasza sytuację a do tego potrzebuje dokupić sprzętu więc każdy grosz staram się odkładać.
OdpowiedzUsuń