poniedziałek, 27 października 2025

Moja jesień - ogród i kuszące zapachy z kuchni :)

 


Ostatnio większość mojego czasu pochłaniają prace ogrodowe — przesadzałam sporo roślin, porządkując rabaty. Czekałam cierpliwie na pogodowe okienka, by nie działać w deszczu i uniknąć „przyjemności” kapania wody z kaptura.

Usuwanie opadłych liści też zajmuje sporo czasu, ale ma w sobie coś kojącego – rytm natury, który wycisza.

W tym tygodniu planuję posadzić 90 cebulek tulipanów w gruncie i 40 w donicach, które zimą będą czekały w szopie, by wiosną ozdobić ogród. Mam nadzieję posadzić jeszcze: sosnę bośniacką, dwie azalie i róża pnąca.



Kiedy ziemia będzie odpoczywać, ja zajmę się planowaniem – nowych nasadzeń, dwóch rabat warzywnych i jednej skrzyni.

Zastanawiam też, jakie drzewa mogłyby rosnąć w dużych donicach na podjeździe – decyzję zostawiam sobie na długie zimowe wieczory.

I tak właśnie mija mi jesień – pomiędzy codziennością a myślami krążącymi wokół ogrodu.

Powoli też zaczynam snuć plany domowe i rękodzielnicze:

– uszycie domowych sukienek,

– torba z jeansowych ścinków po skracaniu spodni,

– sweterek na drutach,

– obszycie koronką obrusów, które już od dwóch miesięcy czekają na swoją kolej.

Do tego mam ochotę wrócić do eksperymentów w kuchni i dań z mojego księgozbioru kulinarnego (kilka książek już znalazło nowych właścicieli).

Jak co roku po sezonie letnim planuję też prządki w garderobie – przegląd ubrań do przerobienia, odświeżenia, przygotowania na wiosnę. Lubię odnawiać rzeczy, które są w dobrym stanie – wymienić guziki, doszyć koronkę, zmienić kołnierzyk. Dzięki temu zyskują drugie życie, a ja mam „nowe” ubrania bez wyrzucania i zwiększania odpadów.


Pisząc ten post, otula mnie zapach korzennego ciasta z marchewką, które właśnie się piecze.

Życzę Wam spokojnej, otulającej jesieni – pełnej harmonii i ciepła, z miejscem na refleksję i przygotowania do zimy.

A jak u Was wygląda ten czas? Macie swoje jesienne rytuały, powtarzający się roczny cykl, czy może nic się nie zmienia i płyniecie z codziennością?


Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.

poniedziałek, 20 października 2025

Zanim ciało zacznie krzyczeć – posłuchaj szeptu

 


Czasem wydaje nam się, że znamy swoje ciało. Wiemy, co nam służy, co szkodzi, co lubimy i na co reagujemy dobrze. Do momentu, aż pewnego dnia wszystko się zmienia – i nagle okazuje się, że ten dobrze znany organizm zaczyna reagować inaczej.

Tak było ze mną. Przez wiele lat nie miałam żadnych alergii. Jadłam wszystko, żyłam spokojnie, zdrowo. Do 35. roku życia nie wiedziałam, co to znaczy bać się jedzenia czy leku. A potem przyszły reakcje, których nie da się zapomnieć – w tym cztery wstrząsy anafilaktyczne. Każdy z innego powodu: szczepienie, jedzenie, lek. Za każdym razem coś, co wcześniej nie stanowiło problemu.

Przeszłam pełen wachlarz badań, w tym test ALEX, który wykazał alergie, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Myślałam, że znam swoje ciało. Dziś wiem, że ciało potrafi zaskoczyć – zarówno swoją siłą, jak i kruchością.

Często słyszę od lekarzy: „alergia to nie choroba”. Może w sensie klinicznym to prawda, ale dla osób, które każdego dnia muszą uważać na każdy składnik jedzenia, kosmetyk czy lek – alergia staje się stylem życia. Noszę w torebce adrenalinę, leki antyhistaminowe i instrukcję postępowania w razie wstrząsu. W moim świecie nie ma miejsca na przypadkowość. Każdy produkt, który trafia do mojej kuchni czy kosmetyczki, przechodzi selekcję. To nie obsesja – to instynkt przetrwania.



 

Ciało zawsze wysyła sygnały. U mnie pierwszymi były bóle stawów, kręgosłupa, nadgarstka. Wtedy nie wiązałam ich z dietą. Dziś wiem, że to mogły być pierwsze alarmy – sposób, w jaki organizm próbował zwrócić moją uwagę.

Z czasem odkryłam, że wykluczenie pszenicy z diety przyniosło ogromną ulgę. Nie mam celiakii, ale mój organizm odetchnął. Białka pszenicy mogą działać jak katalizator – pobudzać układ immunologiczny, nasilać reakcje zapalne, a u niektórych osób, w połączeniu z wysiłkiem fizycznym, nawet wywołać wstrząs anafilaktyczny.

To pokazuje, jak skomplikowany jest nasz organizm. Czasem drobna zmiana, jak odstawienie jednego składnika, potrafi przynieść spokój, o którym nie mieliśmy pojęcia.

Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo codzienne wybory wpływają na zdrowie. Czasem pytają: „czy surowy kurczak jest bezglutenowy?” – i wtedy uświadamiam sobie, jak niewielka jest nasza wiedza o tym, co naprawdę jemy.

Każdy z nas może mieć w sobie coś uśpionego. Ciało daje znaki: zmęczenie, bóle, migreny, napięcia, wysypki, problemy z trawieniem. Nie zawsze to „stres” czy „wiek” – czasem to reakcja obronna organizmu na coś, co go przeciąża.

Nie zawsze możemy kontrolować wszystko. Ale możemy się nauczyć słuchać – naprawdę słuchać – tego, co mówi nasze ciało. Zamiast zagłuszać objawy tabletką, warto czasem zapytać: „dlaczego się tak czuję?” Może problem nie leży w wątrobie, ale w tym, co do niej trafia – w dodatkach chemicznych, kosmetykach, farbach, a nawet w emocjach. Bo stres to też chemia, tylko tworzona przez nasz własny organizm.

Nie trzeba być alergikiem, żeby żyć uważniej. Wystarczy zatrzymać się na chwilę i posłuchać siebie. Ciało zawsze wie pierwsze, kiedy coś jest nie tak – my tylko musimy nauczyć się je rozumieć.

Zadbaj o siebie zanim ciało zmusi Cię, byś się zatrzymała. Słuchaj szeptu swojego organizmu, zanim zacznie krzyczeć. Prawdziwe zdrowie zaczyna się nie w aptece, lecz w chwili, gdy zaczynasz naprawdę słuchać siebie.

Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.

czwartek, 16 października 2025

Tort nie tort — bez laktozy i glutenu

 

Tort nie tort — bez laktozy i glutenu, z kremem karpatkowym, bezami i kawowym nasączeniem

Chciałabym Wam polecić tort nie tort (można oczywiście użyć go jako tradycyjnego tortu),  może nazwijmy to ciastem niedzielnym albo świątecznym.

U nas w domu choć raz w tygodniu, najczęściej w weekend, pieczemy jakieś ciasto. 

Ostatnio naszło mnie na coś bardziej wymyślnego – i wyszło naprawdę super!

Nie spodziewałam się, że takie połączenie będzie tak dobre. Nawet chrupkość bezy na wierzchu ciekawie współgrała z delikatnym kremem.

Jasne, jest przy tym trochę pracy, trzeba spędzić w kuchni chwilę więcej niż przy zwykłym placku, ale efekt końcowy naprawdę jest tego wart.

 


Składniki

Biszkopt:

  • 5 jajek
  • 5 łyżek cukru
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia 
  • 5 łyżek mąki bezglutenowej (np. ryżowej) - dla osób bez nietolerancji – można użyć pszennej

 

Krem karpatkowy (bez laktozy i glutenu):

  • 500 ml mleka roślinnego – najlepiej ryżowego (oczywiście można tradycyjnie dodać mleko krowie)
  • 2 żółtka
  • 3 łyżki skrobi ziemniaczanej
  • 2 łyżki mąki ryżowej lub pszennej
  • 3 łyżki cukru
  • 1 opakowanie cukru waniliowego lub odrobina naturalnej wanilii
  • 150 g masła bez laktozy lub 3 łyżki rafinowanego oleju kokosowego (bez aromatu)

 Bezy:

  • 2 białka
  • ½ szklanki cukru pudru

Nasączenie kawowo-rumowe:

  • ½ szklanki mocnej, wystudzonej kawy
  • 1 łyżka cukru
  • 1 łyżka rumu lub aromatu rumowego

 

Przygotowanie

 Biszkopt:

Oddziel białka od żółtek. Ubij białka na sztywną pianę, stopniowo dodając cukier. Gdy piana będzie gęsta i błyszcząca, dodaj po jednym żółtku, delikatnie miksując. Wsyp przesianą mąkę i proszek do pieczenia – wymieszaj szpatułką. Wylej ciasto do tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia. Piecz przez 30 minut w 180°C (góra–dół). Po upieczeniu nie wyjmuj od razu – uchyl lekko drzwiczki piekarnika i pozostaw biszkopt do przestudzenia. Gdy piekarnik ostygnie, wyjmij ciasto i odstaw do całkowitego wystudzenia.

 Krem karpatkowy:

Odlej ½ szklanki mleka roślinnego (lub krowiego jeśli tolerujesz), resztę zagotuj z cukrem i wanilią. W odlanej części wymieszaj żółtka, skrobię i mąkę na gładką masę. Wlej do gotującego się mleka, mieszając do uzyskania gęstego budyniu. Zdejmij z ognia, przykryj folią i odstaw do całkowitego wystudzenia. W temperaturze pokojowej utrzyj masło bez laktozy lub olej kokosowy na puch. Dodawaj po łyżce wystudzonego budyniu, aż powstanie gładki, puszysty krem.

 Bezy:

Ubij białka na sztywną pianę, stopniowo dodając cukier puder. Uformuj małe bezy na papierze do pieczenia (np. szprycą). Piecz ok. 1 godzinę w 140°C, aż będą suche i chrupiące.

 Nasączenie kawowo-rumowe:

Wymieszaj wystudzoną kawę z cukrem i rumem lub aromatem rumowym. Jeśli tort jedzą również dzieci – pomiń alkohol lub użyj kilku kropel aromatu. Nasączaj każdy blat pędzelkiem lub łyżką, delikatnie, aby nie przemoczyć biszkoptu.

 

Biszkopt przekrój na 2 lub 3 blaty. Każdy blat lekko nasącz przygotowanym płynem. Przełóż kremem karpatkowym, wierzch i boki również posmaruj kremem. Udekoruj bezami i ( jeśli chcesz)–świeżymi owocami. Wstaw tort do lodówki na kilka godzin, aby masa dobrze się ścięła.

Moja rodzina zażądała powtórki, myślę, że spróbuję jeszcze dodając 2 łyżki kakao do kremu i zrobię z kremem czekoladowym, można wtedy zetrzeć czekoladę na tarce i posypać na wierzchu tort zamiast bez lub i z nimi. Wszystko zależy od waszych chęci, smaków czy możliwości.

 

Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.

środa, 8 października 2025

Ogród w rytmie przemijania - powrót do natury

 


Zdjęcie ogrodu - jesień 2024 

Od osiemnastu lat mieszkam na wsi. Wcześniej całe życie spędziłam w dużym mieście, w samym centrum, gdzie pory roku były bardziej datą w kalendarzu niż prawdziwym doświadczeniem. No chyba, że musiałam „wydobyć” samochód spod śniegu.

Tam jesień oznaczała chłodniejsze poranki i grubszy płaszcz.

Tutaj, na wsi, jesień ma zapach ziemi, dymu i wilgotnych liści.

Z czasem zauważyłam, że odkąd żyję bliżej natury, inaczej postrzegam przemijanie.

Każda zmiana w ogrodzie — opadające liście, zasychające kwiaty, coraz krótsze dni — staje się częścią mojego rytmu.

Pracując w ogrodzie, grabiąc liście, siejąc i zbierając plony, uczę się, że wszystko ma swój czas.

Nie można niczego przyspieszyć ani zatrzymać — można tylko być w tym rytmie.

Przyroda decyduje za nas, co i kiedy się wydarzy. 

Dwa dni czekałam, aż pogoda pozwoli mi posadzić wrzosy. Dziś, tuż przed deszczem, udało mi się posadzić dwadzieścia z trzydziestu pięciu krzaczków.

I nic nie da, że będę się złościć czy tupać — deszcz nie przestanie padać, a słońce nie zaświeci na zawołanie.

Teraz, patrząc w niebo, zaczęłam dostrzegać fazy Księżyca, które dawniej były mi obojętne.

Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, że mają jakikolwiek wpływ — na nas, na przyrodę, na rytm życia. 

A przecież kiedyś ludzie żyli w rytmie Księżyca. Zanim zaczęli mierzyć czas w dniach i miesiącach, obserwowali cykle nieba.

Rolnicy i zielarki od tysiącleci spoglądali na Księżyc, by wiedzieć, kiedy siać, sadzić i zbierać.

Nów – czas spoczynku ziemi, dobry na planowanie i przygotowanie narzędzi.

Przybywający Księżyc – najlepszy moment na sianie i sadzenie roślin, które rosną ku górze (zboża, zioła, drzewa owocowe).

Pełnia – moment obfitości i zbiorów, czas wzmożonej energii roślin.

Ubywający Księżyc – dobra pora na prace porządkowe, przycinanie, zwalczanie chwastów i odpoczynek natury.

W ten sposób ziemia, niebo i człowiek tworzyli jedność – praca była zgodna z naturalnym rytmem, a nie z kalendarzem na ścianie.

W wielu kulturach Księżyc uosabiał żeński pierwiastek, intuicję i odrodzenie.

Był symbolem cyklu życia — narodzin, wzrostu, dojrzewania i śmierci.

U Słowian nazywano go Miesiącem i czczono jako opiekuna płodności oraz rytmu natury.

W kulturze celtyckiej pełnia była czasem rytuałów wdzięczności i oczyszczania,

a w Japonii do dziś obchodzi się Tsukimi – święto podziwiania pełni.

W dawnych tradycjach kobiety gromadziły się w świetle pełni, by modlić się, dzielić zioła i doświadczenia — tworzyły wspólnotę w rytmie światła i cienia.

Dopiero urbanizacja, sztuczne oświetlenie i pośpiech oderwały nas od Księżyca.

W mieście jego blask ginie wśród neonów.

Teraz, mieszkając na wsi, nauczyłam się rozumieć, kiedy ziemia odpoczywa, a kiedy budzi się do działania.

Czasem wieczorem wychodzę do ogrodu i patrzę w gwiazdy — czuję wtedy, że człowiek w mieście utracił w dużej mierze kontakt z naturą.

Tu, na wsi, wszystko przypomina mi o cyklu życia.

Rytm dnia i nocy, światło, które zmienia kolor, dźwięk deszczu na dachu, zapach świeżo przekopanej ziemi czy skoszonej trawy.

W tym wszystkim odnajduję nie tylko ogród, ale i samą siebie w różnych porach roku.

Z czasem odkryłam, że ogród jest jak księżyc – ma swoje fazy. Czasem tętni życiem, innym razem milknie, by zebrać siły. Nie ma w tym nic złego, to po prostu rytm istnienia. Ucząc się natury, uczę się siebie – i w tym odnajduję spokój.


„Natura się nie spieszy, a mimo to wszystko zostaje dokonane.” — Laozi


Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.


 


czwartek, 2 października 2025

Urlop pełen spokoju… no, prawie

 


Nareszcie udało mi się w tym roku wyjechać na urlop!




Uwielbiamy jesienne wypady nad polskie morze – poza sezonem. Nie tylko dlatego, że jest wtedy znacznie taniej, ale przede wszystkim dlatego, że nie przepadamy za tłumami. Kochamy te spokojne, prawie puste plaże… choć w tym roku i tak spotkaliśmy sporo osób, które również korzystały z pięknej pogody. Przy okazji urlopu zaliczyłam też małą przygodę – drobny wypadek na rowerze sprawił, że teraz samo siedzenie to prawdziwy wyczyn.  Ale na szczęście poza tym było cudownie i wracam bogatsza o nowe wspomnienia.

Akumulatory podładowane, więc mogę wracać do ogrodowych zajęć. 

W planach na ten sezon jeszcze:

  • mąż zamierza ułożyć ścieżki z piaskowca,
  • ja posadzę kilka nowych roślin,
  • muszę też uporządkować róże, które w międzyczasie zmieniły swoje miejsce.

Powoli trzeba będzie myśleć o zabezpieczaniu ogrodu przed zimą.

Jesień potrafi być naprawdę piękna – złote liście, chłodniejsze poranki i długie wieczory z kubkiem herbaty. Lubię w jesieni ten spokój i kolory, które nigdy się nie nudzą.

A Wy – za co najbardziej lubicie jesień?


Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.


czwartek, 18 września 2025

Przerabianie i resztki – bieda czy luksus?

 

„Bogaci oszczędzają i wydają to, co zostaje. Biedni wydają i oszczędzają to, co zostaje” – ja mam te słowa wydrukowane i powieszone na lodówce.




Jakiś czas temu, gdy wspomniałam, że przerabiam ubrania używane, do tych przeróbek wykorzystuję wszystko, co wpadnie mi w ręce, a jedzenie wyrzucam tylko w ostateczności – usłyszałam:

„Ale jesteś biedna, że jesz resztki.”

Ten komentarz gdzieś mi utkwił. Bo choć wiem, że padł bez złośliwości, zabrzmiał… smutno.

A ja przecież w tym dostrzegam zupełnie coś innego. Szacunek, nie bieda. Dla mnie takie podejście to szacunek dla własnych pieniędzy, dla ziemi i dla pracy innych. Nie chcę powiększać wysypisk śmieci. Tyle się mówi o braku miejsca pod nowe składowiska – przecież nikt z nas nie marzy, by mieć je pod własnym oknem.


Czy przeróbki wciąż muszą oznaczać niedostatki?

W naszej kulturze przerabianie często kojarzyło się z koniecznością – bo:

  • dawnej ubrania były szyte w domu, dziergane przez mamy i babcie, a tkaniny powstawały miesiącami,
  • w PRL-u brakowało wszystkiego, więc „kombinowanie”, cerowanie i przerabianie były normą, do dziś ta pamięć nami rządzi.

Wiele osób wciąż myśli: „Przerabiacie, bo nie macie na nowe.”

 Ale czy naprawdę tak jest? Czy ten wysiłek powinien być postrzegany jako ślad biedy?

Dla mnie to umiejętność. W obecnych czasach przerabianie to raczej talent tworzenia czegoś nowego i dawania drugiego życia rzeczom, które już zostały wyprodukowane.

Na świecie wygląda to zupełnie inaczej. Poszukałam i znalazłam ciekawe przykłady:

USA – lider rynku upcyklingu, silna kultura DIY i thrift flips (przeróbki lumpeksowych ubrań).

Niemcy – centrum europejskich inicjatyw recyklingowych i projektów zero waste.

Francja – haute couture tworzy kolekcje z resztek tkanin, upcykling staje się luksusem.

Wielka Brytania – second-handy i moda vintage są mainstreamem, a przeróbki traktuje się jako stylowy wybór.

Włochy i Hiszpania – powstają innowacje w duchu gospodarki obiegu zamkniętego.

Chiny – rosnące zainteresowanie w miastach, upcykling jako trend wśród młodych dorosłych.



Na TikToku ludzie chętnie pokazują swoje przeróbki – i to powód do dumy, nie do wstydu.

Obserwuję grupę na FB w USA i tam przerabiane jest wszystko – nie tylko odzież, ale też obrusy, ścierki kuchenne, prześcieradła czy poszwy.

Przerabianie jest droższe emocjonalnie. Wymaga uwagi i szacunku – dla materiału, dla historii, dla planety. To wybór, nie przymus.

 Resztki w kuchni – bieda czy tradycja?

W Polsce często wstydzimy się powiedzieć: „Gotuję z resztek.” Brzmi to jak bieda.

A przecież w innych krajach właśnie z resztek powstały najbardziej znane i cenione potrawy:

Francja – ratatouille, gulasz z warzyw, które zostały pod ręką. Dziś klasyka serwowana w najlepszych restauracjach.

Włochy – minestrone, prosta zupa jarzynowa z tego, co było w spiżarni. Pizza też kiedyś była „jedzeniem biedaków”, a dziś króluje na świecie.

Hiszpania – tortilla de patatas, placki ziemniaczane z jajkiem, wymyślone po to, by wykorzystać ziemniaki z poprzedniego dnia.

Wielka Brytania – bubble and squeak, czyli smażone ziemniaki z kapustą z poprzedniego dnia.

Azja – smażony ryż czy ramen, które powstawały z tego, co zostało z poprzedniego posiłku.

To, co u nas bywa powodem do skrępowania, gdzie indziej jest powodem do dumy – częścią narodowej kuchni, wpisaną w tradycję i kulturę. 

To nie bieda.

To powolne życie, tworzenie, szacunek do świata i siebie.

Chęć niemarnowania, przerabiania, używania wszystkiego – czy w szafie, czy w kuchni – to forma wolności.

To przywilej. To życie po swojemu, w zgodzie z wartościami, a nie z presją konsumpcji.

A Wy jak to odbieracie?
Czy zdarzyło się Wam, że ktoś skomentował Waszą oszczędność czy przeróbki?
Czy w Waszym domu resztki to wstyd, czy może… pomysł na coś dobrego?

„Bogaci używają większości swoich pieniędzy, by stawać się bogatszymi. Biedni używają większości swoich pieniędzy, by wyglądać na bogatszych.” - Mokokoma Mokhonoana

Bogaty nie dlatego jest bogaty, że zawsze miał więcej, tylko dlatego, że potrafił szanować swoje dobra. Umiał dbać, pomnażać, nie rozrzucać.

Biedny często wpada w pułapkę – wydaje szybko, by poprawić sobie humor albo zrobić wrażenie na innych, a później zostaje z pustymi rękami.

I to właśnie wraca do mnie, kiedy ktoś mówi, że „przerabianie czy gotowanie z resztek to bieda”.

Bo ja widzę w tym szacunek do rzeczy, do pracy innych, do planety. Widzę w tym postawę człowieka bogatego – nie w sensie konta w banku, ale w sensie mądrości i odpowiedzialności. Bo prawdziwe bogactwo to nie to, co masz w portfelu. To to, jak traktujesz to, co już posiadasz.

Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.



niedziela, 14 września 2025

Wspomnień czar.....

 


Wspomnień czar…

Jak dobrze, że nikt nie może nam ich odebrać. Ani komornik, ani żaden rząd nie nakaże ustawą ich odłożyć. Sąsiad też nie wetknie w nie nosa. Wspomnienia są nasze – i tak już zostanie. No chyba, że Alzheimer położy na nich swoją bezlitosną łapę…




 Ostatnio wróciłam pamięcią do chwili, gdy zakładałam ten blog. Myślałam wtedy: skoro nam udaje się powoli wychodzić z długów i w miarę normalnie, a nawet fajnie żyć – może warto się tym podzielić z innymi? Jeśli choć jedna osoba skorzysta z moich doświadczeń, to już będzie ogromny sukces.

 Kiedy zaczęli czytać mnie znajomi, okazało się, że większość nie miała pojęcia, z jakimi kłopotami finansowymi się borykaliśmy. Dla mnie to dowód, że umieliśmy żyć normalnie, godnie, bez biadolenia i użalania się. Staraliśmy się działać, zamiast siedzieć z założonymi rękami i obgryzać paznokcie.

 Minęło już 12 lat – wiele się zmieniło, było i dobrze, i źle. Ale każdą opinię, każdy komentarz traktuję jako doświadczenie. Bo każde – czy dobre, czy złe – wnosi naukę. I za to Wam dziękuję.

Dziękuję za ciepłe słowa, wsparcie i otuchę – tak często były mi potrzebne i pomagały się podnieść.

Dziękuję za docenienie moich starań poprzez „wirtualną kawę”. To dla mnie naprawdę wiele znaczy.

Każdy Wasz gest daje mi siłę i chęć, by pisać i działać dalej.

Bo życie, choć bywa trudne, nadal może być godne i piękne – i tego sobie i Wam życzę.


Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.


środa, 10 września 2025

Mój jadłospis obiadowy na niski potas – może komuś się przyda

 


Ostatni pobyt na SOR pokazał, że mam niski poziom potasu.

Lekarka z POZ zaleciła suplementację i dietę – więc robię, jak kazano. Mam tydzień, a potem kontrolne badanie. 


Ułożyłam sobie jadłospis tak, aby wspierał podniesienie poziomu potasu. Banany niestety odpadają (są na mojej liście zakazanych produktów), więc skupiłam się na tym, co mogę jeść i co dobrze działa:

  • ziemniaki – praktycznie codziennie, bo to jedno z najlepszych źródeł potasu,
  • buraki i buraczki zasmażane,
  • pomidory (zupa, sałatka, suszone w roladkach),
  • ogórek zielony i sałata,
  • kapusta biała,
  • szpinak,
  • ryby,
  • indyk i kurczak.

Do tego posypuję dania obficie natką pietruszki.

 

Mój tygodniowy jadłospis wygląda tak:


Poniedziałek

Zupa koperkowa

Pierogi ruskie

Wtorek

Krupnik z ziemniakami

Pulpety w sosie koperkowym, ziemniaki, buraczki zasmażane z masłem

Środa

Krupnik z ziemniakami

Tarta ze szpinakiem i fetą

Czwartek

Zupa pomidorowa z makaronem

Kurczak pieczony – skrzydełka, ziemniaki, sałata z jogurtem

Piątek

Barszcz czerwony z ziemniakami

Kotlety rybne, ziemniaki, surówka z białej kapusty z jogurtem i ogórkiem zielonym

 Sobota

Barszcz czerwony z ziemniakami

Spaghetti z sosem bolońskim

Niedziela

Zupa jarzynowa z ziemniakami

Roladki z indyka z suszonymi pomidorami i fetą, ziemniaki, sałatka z pomidorów, cebuli i jogurtu

 

Może taki jadłospis przyda się komuś, kto też zmaga się z niskim potasem.

Pamiętajcie, że dobrymi źródłami potasu są m.in.:

  • warzywa i strączki: ziemniaki, bataty, buraki, szpinak, dynia, cukinia, pomidory, seler naciowy, soczewica, fasola, groch,
  • owoce: banany, morele (świeże i suszone), śliwki, figi, daktyle, kiwi, melon, awokado,
  • produkty mleczne i białkowe: jogurt, kefir, mięso drobiowe, ryby (łosoś, dorsz, tuńczyk),
  • orzechy i nasiona: orzechy włoskie, laskowe, pistacje, migdały, pestki dyni, słonecznik,
  • kakao, gorzka czekolada, pełnoziarniste kasze i otręby.

 Każdy z nas ma inne ograniczenia, ale zawsze można znaleźć coś dla siebie. Ja niestety wiele mam ograniczeń, więc jest odrobinę trudniej. 

Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.


niedziela, 7 września 2025

Najbardziej boli odrzucenie - myślałam, że będzie więcej zrozumienia

 


Tak często mówi się o braku tolerancji, a jak często ci, którzy o niej mówią, rzeczywiście jej doświadczają? I jak często ci, którzy jej doświadczają, cierpią w milczeniu?



Tolerancja zaczyna się tam, gdzie kończy się wygoda.

Mam drobne doświadczenie w tym temacie – nietolerancji wobec naszej rodziny, wobec mnie.

Kiedy okazało się, że nasz syn urodził się niepełnosprawny i potrzebuje innych warunków niż „zwyczajne” dzieci, znajomi zaczęli znikać. Nasz syn nie był partnerem zabaw ich dzieci, a my wychodziliśmy wcześniej, bo młody musiał zasypiać w określony sposób. Potem doszła jego odmienna dieta – bez glutenu i laktozy – i w pewnym momencie zorientowaliśmy się z mężem, że nawet część rodziny przestała nas zapraszać. Dlaczego?

Zapomnieliśmy o tym wszystkim. Ale temat powrócił. Rozmawiałam niedawno z mamą kilkuletniego chłopca z autyzmem – opowiadała o tej samej drodze, którą i my przeszliśmy: o braku tolerancji, o wytykaniu inności jej syna. Uświadomiłam sobie, że nie byliśmy odosobnionym przypadkiem. Nasz syn ma dziś 28 lat, a ja myślałam, że współcześnie coś się zmieniło – większa wiedza na temat autyzmu, większa akceptacja. A tu niespodzianka – ciągle ta sama wąska perspektywa. Czy nadejdzie kiedyś czas, gdy będziemy naprawdę tolerancyjni wobec inności?

Kolejny przykład nietolerancji – moja alergia. Ktoś zapyta: jak choroba, i to niezakaźna, może być problemem dla innych? A jednak jest – i to ogromnym. Po kolejnym wstrząsie anafilaktycznym musiałam wprowadzić bardzo restrykcyjną dietę i znowu okazało się, że zaczynamy być wykluczani społecznie. Wielu znajomych przestało nas zapraszać. Ostatnio pominięto nas przy okazji urodzin znajomego, którego znamy od 33 lat. Dlaczego? Z powodu mojej diety, tak mnie poinformowano.

Gdziekolwiek jestem zaproszona, zawsze zabieram coś do jedzenia – w zależności od okazji. Zaproszona na kawę przynoszę domowe ciasto dla wszystkich gości, na grilla sałatkę i często już gotowe, upieczone mięso, żeby nie robić gospodarzom kłopotu z czyszczeniem grilla. Mimo to widać, że jedzenie jest kwintesencją spotkań towarzyskich – a moja dieta wyklucza mnie z tej sfery. Dodatkowo nie piję alkoholu. To też problem. Jak powiedział mi ratownik na SOR-ze, śmiejąc się: „Jak to, pani nie pije? Przecież mieszka pani w Polsce”. A potem dodał, że sam został abstynentem, odkąd tu pracuje, bo widzi zbyt wiele. Niestety – towarzysko jestem spalona na dwa fronty: dieta i brak alkoholu mnie wykluczają.

To naprawdę jest bolesne, bo moja alergia to choroba jak wiele innych, ale jak widać nie dla wszystkich.

Dlatego wkurzają mnie te nadęte hasła o tolerancji, o prawach człowieka. Bo wciąż są to tylko słowa. Tolerancja wybiórcza, dla wybranych grup, a nie tolerancja przez duże T. Wiele osób głośno krzyczy o tolerancji, a potem splunie na widok sąsiada, który sypia z kolegą, albo wepchnie się przed niepełnosprawnego do autobusu, ewentualnie zajmie jego miejsce na parkingu.

Wciąż wierzę, że kiedyś to się zmieni, ale na razie widzę, że droga do tego jest jeszcze bardzo długa. Tolerancja zaczyna się od codziennych drobiazgów – każdy z nas może ją wprowadzać w życie, bez manifestacji i obalania rządów.

Musiałam to napisać, zbyt mocno mi to leżało na "wątrobie".  

Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.

czwartek, 4 września 2025

Kawałek po kawałku – tworzymy nasz zielony azyl

 


Mój ogród w tym roku przypomina pustynię.

Poza jabłonkami, porzeczkami, aronią i winogronem – niczego nie udało się zebrać. Borówki, wiśnie i czereśnie zjadły ptaki, a sroki dobierają się nawet do jabłek prosto z drzewa, nie tylko do tych spadłych.




Wciąż trwa przebudowa ogrodu – na razie powstała kostka i kończony jest trawnik z nawadnianiem. Potem zacznie się nasza część pracy, czyli sadzenie roślin. To jednak proces rozłożony na lata – jesień tego roku, kolejna wiosna i znów jesień… bo przy takiej ilości wszystko naraz to koszt prawdziwej fortuny.

Nie wybieram drogich, rzadkich odmian, a mimo to przy większych ilościach koszty rosną w mgnieniu oka.

  • Kosaciec – od 6 do 14 zł/szt., a potrzebuję około 25 sztuk → daje to 150–350 zł.
  • Tulipany – pakiet 50 sztuk kosztuje od 50 do 150 zł.
  • Szałwia omszona – chcę posadzić około 30 sztuk, przy cenie 8–16 zł/szt. to 240–480 zł.

Tylko trzy gatunki, a razem od 440 do 980 zł!

Do tego np. sosny bośniackie – minimum 50 zł/szt., a planuję 6. Cena zależy od wielkości, więc pojawia się dylemat: wybrać mniejsze i tańsze, czy od razu większe, ale znacznie droższe. Początkowo myśli się: „To tylko 20 czy 30 zł, luz”, ale gdy wchodzi się w skalę hurtową, koszty stają się naprawdę odczuwalne. To trochę jak z gniazdkami w domu – jedno nie stanowi problemu, ale gdy trzeba kupić 30, robi się poważna kwota.

Od lat oszczędzałam na roślinach ozdobnych, inwestując tylko w jadalne. Teraz, po 18 latach, przyszedł czas na upiększenie przestrzeni. W domu również pojawiły się rośliny ozdobne – już nie tylko te użytkowe na parapetach. To dla nas duża zmiana i nowy etap.

To wszystko wymaga czasu i cierpliwości, ale wierzę, że krok po kroku stworzymy ogród naszych marzeń.

Czekam z niecierpliwością na dzień, kiedy będę mogła usiąść w cieniu drzew i powiedzieć: było warto.

Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.


poniedziałek, 1 września 2025

Moja noc na SOR. Kilka znaków zapytania, które we mnie pozostały

 


Kilka dni temu trafiłam na SOR z podejrzeniem zawału. 

Po podaniu mi leków wystąpiła ciężka reakcja anafilaktyczna – i to właśnie z tym musiał się mierzyć personel, ból w klatce był spowodowany nagłym nietypowym dla mnie skokiem ciśnienia i nie znane są do dziś przyczyny tego nagłego wzrostu ciśnienia. 

Serce po badaniach okazało się całkiem zdrowe.  Lekarka prowadząca stwierdziła, że to typowe dla niskociśnieniowców, że przy nagłym skoku ciśnienia "rozpadają" się. 



Ale to, co zobaczyłam wokół, dało mi do myślenia. Obok mnie siedziała pani z ostrym bólem brzucha, która przez wiele godzin domagała się badania sodu (chciała go zrobić, bo i tak musi robić co miesiąc, więc by miała z głowy)… a potem przyznała, że od wielu lat jest na diecie bezglutenowej, ale zrobiła sobie „wyskok” i zjadła dwie jagodzianki (ale lekarzowi się nie przyznała, stwierdziła - ach zapomniałam powiedzieć). Inna osoba zgłosiła utratę słuchu, winę zrzuciła na ciśnienie – a okazało się, że miała po prostu „korki” w uszach.

To pokazuje, że na SOR często trafiają osoby, które nie mówią lekarzom całej prawdy albo traktują to miejsce jak szybką ścieżkę do badań. A przecież SOR powinien służyć ratowaniu życia.

Nie potępiam tych ludzi – każdy ma swoje powody. Ale jeśli chcemy, by ten system działał, potrzebne są dwie rzeczy: uczciwość pacjentów i więcej personelu, który przy takiej liczbie chorych nie zawsze ma czas na długi wywiad.

I jeszcze jedno – system opieki zdrowotnej w Polsce wymaga reformy. Pacjent powinien mieć realny dostęp do diagnostyki w przychodniach i szpitalach planowych, by nie musiał uciekać się do takich desperackich, często bezsensownych podstępów na SOR.

SOR to nie jest miejsce do nadrabiania diagnostyki. To miejsce, w którym ktoś obok może właśnie walczyć o życie. 


Dzielę się z Wami moim światem – od ogrodu, przez oszczędzanie i gotowanie, po szycie i urządzanie domu. Jeśli chcecie symbolicznie mnie wesprzeć, możecie postawić mi wirtualną kawę.  To dla mnie piękny znak, że to, co robię, ma dla Was wartość.


czwartek, 28 sierpnia 2025

Być sobą we współczesnym świecie – wyzwanie i dar

 


Bycie sobą w dzisiejszych czasach bywa trudniejsze niż kiedykolwiek. Świat wokół nas pędzi, pokazując wzorce: idealne ciała, perfekcyjne kariery, nieskazitelne życie w social mediach. W tym huku porównań łatwo zapomnieć, kim naprawdę jesteśmy.




A przecież bycie sobą to nie luksus ani kaprys – to akt odwagi. Codzienne wybory: mówić „tak” temu, co czujemy, i „nie” temu, co nas nie definiuje. Patrzeć w lustro i akceptować siebie z wadami, śladami doświadczeń i własnym rytmem.

Nie jest to droga łatwa. Spotykamy krytykę, niezrozumienie, czasem sami wątpimy, czy nasze wybory mają sens. Ale każdy moment, w którym pozostajemy wierni sobie, jest małym zwycięstwem. To wtedy czujemy prawdziwą wolność i radość – niewymuszoną, prawdziwą, naszą. 

Być sobą nie oznacza rezygnacji z rozwoju ani wycofania się z życia. Wręcz przeciwnie – to fundament, na którym budujemy autentyczne relacje, pasje i szczęście. W świecie pełnym oczekiwań i wzorców, bycie sobą to najcenniejszy prezent, jaki możemy sobie dać.

I choć trudne, to jedyna droga, która naprawdę prowadzi do spełnienia.

Od wielu lat trenuję bycie sobą, to trudna droga, przy ocenach z zewnątrz. Od 2 lat nie farbuję włosów, mam siwe w 100%, to była trudna decyzja, decyzja wymagająca można powiedzieć odwagi i samozaparcia. Teraz spotykam się z różnymi reakcjami od bardzo, bardzo pozytywnych do trudnych do zaakceptowania. Takie jest życie, nie wszystko musie się wszystkim podobać, każdy ma do tego prawo. Ja czuję się teraz wolna, tak naprawdę wolna, nie mam przymusu pójścia do fryzjera, wstydu z powodu odrostów, taka wolność wewnętrzna. 

Bycie sobą to nie egoizm ani wymówka w stylu: „robię, co chcę”.

To troska o siebie, o swoje przekonania i życie w zgodzie z tym, kim naprawdę jesteśmy – a nie z tym, co dyktują trendy czy oczekiwania innych.


A czym dla Ciebie jest bycie sobą – troską o siebie czy walką z oczekiwaniami świata?

Czy zdarzyło Ci się, że Twoja autentyczność była mylona z egoizmem?

Gdzie według Ciebie kończy się „bycie sobą”, a zaczyna brak szacunku do innych?

 Jak Ty dbasz o to, żeby pozostać sobą, nie podążając ślepo za trendami?

Dla mnie to troska o siebie, o podążanie za swoimi przekonaniami, za tym, o czym marzę i czego pragnę – a nie za tym, co akurat podsuwa moda czy oczekiwania innych. Może jest w tym ziarno egoizmu, ale czy mamy całe życie tylko się dopasowywać? 


Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę…

poniedziałek, 25 sierpnia 2025

Moje krakowskie wędrówki – jeszcze nie koniec odkrywania

 


Już wcześniej pisałam, że lubię zwiedzać miejscowości dokładnie – detalicznie, nie omijać nic, co może mnie zainteresować. Problem w tym, że w wielu miejscach powstają nowe atrakcje: odrestaurowany zabytek, nowa wystawa, muzeum itp. Wydawało mi się, że Warszawę zwiedziłam już dokładnie, a tu – ciach – kolejne miejsca do zobaczenia. Obecnie zwiedzam na „raty” Kraków. Byłam tam już wielokrotnie i nadal nie mogę uznać, że zobaczyłam wszystko, co chciałam. A co dokładnie chciałam – zaraz postaram się Wam opowiedzieć.

W czasie moich podróży do Krakowa jakoś tak się złożyło, że omijałam Krakowski Kazimierz. Naprawdę nie mam pojęcia, jak to się stało, że tam nie zawitałam. A kiedy w końcu tam trafiłam – poszłam do restauracji greckiej i nagle znalazłam się w centrum Kazimierza. W tym roku zaplanowałam jego zwiedzanie już na poważnie i dokładnie się przygotowałam: zrobiłam plan z opisem miejsc i ciekawostek (tak oszczędzam na przewodniku – czasem przysłuchuję się, jak przewodnik oprowadza wycieczkę, a nieraz nawet zadam pytanie, którego nikt z grupy nie zadaje). Bardzo spodobał mi się ten klimat, historie, ludzie, których napotkałam, i rozmowy z osobami obsługującymi dany obiekt. Naprawdę wiele z tych osób jest tak znudzonych siedzeniem, że chętnie opowiadają jak profesjonalny przewodnik – często z niesamowitą pasją.


Kolejna wycieczka to wyprawa z córką. Miałyśmy, jak zawsze, dokładny plan, opisy, wykupione wejściówki, hotel – wszystko zapięte na ostatni guzik. Plan był taki: Wieliczka, Muzeum Wódki, Fabryka Schindlera, wycieczka „Straszny Kraków” z przewodnikiem, koncert naszej znajomej w knajpeczce na Starym Mieście. Poza tym spacery, kolacje w restauracjach, zakupy w greckim sklepie i odpoczynek.

Nie będę Wam opisywać faktów, które można znaleźć w Internecie o danych miejscach – napiszę tylko moje wrażenia.

Wieliczka – odwiedziłam ją trzykrotnie. Raz z wycieczką, drugi raz w ramach wyjazdu integracyjnego (zwiedzanie i zabawa do białego rana w kopalni), a trzeci raz z córką. Podczas dwóch pierwszych wizyt zjazd i wyjazd odbywał się windą, taką jaką jeździli górnicy. Ostatnim razem było bardziej luksusowo: zejście schodami, a wyjazd nowoczesną, oświetloną windą. Dla mnie przez to trochę straciła urok cała wyprawa. Ogólnie jednak za każdym razem robi na mnie ogromne wrażenie – nie potrafię przejść tej trasy obojętnie, bez zachwytu i szacunku dla ludzkiej pracy i kreatywności.

Muzeum Wódki – wybrałam niechętnie, bez żadnych degustacji. Córka była ciekawa, więc pojechałyśmy. Efekt końcowy? Ja – pod dużym wrażeniem, córka – średnio. Pełna historia destylacji, wyboru produktów, dzieje Polmosu Kraków – mnie się podobało, naprawdę polecam.


Fabryka Schindlera
– to było dla mnie mocne przeżycie. Jestem osobą wysoko empatyczną i wrażliwą, bardzo szybko wchodzę emocjonalnie w przeżycia drugiego człowieka (niestety łatwo mnie zranić i trudno potem wyrzucić ten ból). Tak właśnie było w tym miejscu. Wiele emocji poruszyło również moją dwudziestoletnią wówczas córkę. Dla mnie zupełnie niezrozumiały jest powód prześladowań i takiej pomysłowości w dręczeniu drugiego człowieka. Jak napisała Zofia Nałkowska w Medalionach: „Człowiek człowiekowi zgotował ten los”. Dziś też wielu ludzi – bez większej refleksji i świadomości konsekwencji – rzuca różne komentarze, robi podłe rzeczy, gubi granicę między fikcją a prawdziwym życiem. Ale wszystko to jest kroplą wobec okrucieństwa, jakie zadano innym. Dlaczego? Nie wiem. Do dziś nie potrafię zrozumieć, skąd się bierze antysemityzm.


Zwiedzanie z przewodnikiem „Straszny Kraków”
– polecam z całego serca. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę i znajdziecie takie wycieczki. Nas było pięcioro plus przewodniczka: para z córką i my dwie. Przewodniczka świetna, oprowadziła nas po zakamarkach Starego Miasta, opowiadała niesamowite historie – np. o kanibalu oficerze SS, o średniowiecznych sposobach na śmierć kliniczną, o Dominikanach i Esterce. Moja córka, która nie cierpi historii, słuchała z ogromnym zainteresowaniem i sporo z tego pamięta do dziś, mimo że minęło już półtora roku.

Krakowski Kazimierz – próbowaliśmy zwiedzać z przewodnikiem, ale akurat w czasie, gdy byliśmy w Krakowie, wycieczki w języku polskim się nie odbywały. Została więc wersja budżetowa – nasze własne, prywatne oprowadzanie. Na cmentarzu spotkaliśmy pięknie ubranych ortodoksyjnych Żydów. Był ogromny upał, a oni – kobieta i mężczyzna – byli szczelnie odziani. Podziwiam ich konsekwencję. Ogólnie na Kazimierzu czułam bardzo wiele emocji – to miejsce przesycone historią, mury pamiętają niejedno. Trafiliśmy też na festiwal muzyki klezmerskiej – dodatkowy bonus. Przyjemnie było przysiąść na kawę i poczuć klimat tego miejsca.



Rynek Podziemny – bardzo ciekawe, interaktywne miejsce. Odwiedziłam je z mężem i bawiliśmy się świetnie. Polecam każdemu, od 5. roku życia wzwyż. Sporo historii miasta przedstawionej w atrakcyjny sposób.

Wawel – no, jak można być w Krakowie i nie zawitać na Wawel? Historia tego miejsca jest fascynująca. Polecam poczytać albo obejrzeć na kanale Kamila Janickiego, który napisał też książkę o Wawelu. Ja za każdym razem wybieram inną trasę i każda ma w sobie coś wyjątkowego.

Ogród Doświadczeń – byliśmy kilka lat temu. Świetne miejsce na odpoczynek z dziećmi w przerwie między zwiedzaniem.

Smocza Jama – moje dzieci były już chyba za duże na tę atrakcję. Nie spodobało im się, a sam smok trochę rozczarował.

Oczywiście odwiedziliśmy też standardowe punkty, które po prostu trzeba zobaczyć: Bazylikę Mariacką i Wieżę Ratuszową.

Byliśmy także w kawiarni w klimacie Harrego Pottera – pomysł córki, fanki tej serii. Ja osobiście nie polecam, słaba obsługa i oferta taka sobie. Szału nie ma, jak to się mówi.

Odwiedziliśmy też Kopiec, Okno Papieskie, Stare Miasto – ale co tu dużo pisać, o oknie trudno się rozpisywać, a Stare Miasto samo się broni. Warto jednak szukać ciekawostek, jak np. replika sztyletu do obcinania uszu złodziejom.

Kraków jest dla mnie wciąż miastem do odkrycia. Na liście mam jeszcze kilka miejsc do zobaczenia. W tym roku nie udało się odwiedzić Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, choć było w planach.

A Was co zachwyciło w Krakowie? I ciekawi mnie – czy Krakusi lubią swoje miasto?

Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę…

piątek, 22 sierpnia 2025

Nie świry, nie słabi – tylko ludzie szukający spokoju

 


Dużo ostatnio czytam o psychoterapii, o rozwoju osobistym, o różnych formach rozwoju mentalnego. O leczeniu traum z dzieciństwa, o układaniu przeszłości. Równie często spotykam się z wyśmiewaniem takich osób: że „psychola z siebie robią i nabijają kieszenie naiwniaki psychologom”, że „za słabo w tyłek dostali od starych i teraz wydziwiają”, „doszukują się intuicji, trzeciego oka, medytują głupole, myśląc, że w zwariowanym świecie znajdą spokój” itd. Tekstów jest dużo, dużo, dużo więcej, a to, co napisałam, to wersja lekka.




Moja nieżyjąca już teściowa po śmierci męża stwierdziła, że żałuje, iż nie chodziła po latach małżeństwa na terapię, bo wiele miała do przepracowania — żyła w związku z tyranem emocjonalnym. Sama przyznała, że wiele tych emocji przekazała swoim dzieciom. Wniosek zatem jest prosty — gdyby ona chodziła na terapię, to jej synowie nie mieliby tak dużych obciążeń.

Ja wychowałam się w trudnej rodzinie: tato był alkoholikiem i domowym złodziejem, mama nie radziła sobie z tym, więc uciekała w silne leki uspokajające. Po śmierci mamy poszłam na terapię, bo poczułam, że czas uporządkować swoje emocje; gdy mój brat rok później popełnił samobójstwo, już byłam w terapii. Przerwałam ją w chwili wypadku męża i to był błąd, bo nie zauważyłam, kiedy pojawił się u mnie PTSD. Gdybym nie wróciła na terapię, nie wiem, jak by było dziś. W zeszłym roku zamieszkał z nami mój tato z alzheimerem. Mamy 28-letniego syna, niepełnosprawnego — autyzm, głęboki niedosłuch, niepełnosprawność intelektualna w stopniu umiarkowanym. Nie przewidzieliśmy, że pojawienie się dziadka w takim stanie u nas w domu tak mocno zakłóci spokój naszego syna. Młody przestał spać, pilnował młodszej siostry, bo dziadek krążył w nocy po domu i psocił. 

Naprawdę z takim obciążeniem ciężko sobie poradzić samemu, nawet przy ogromie wsparcia ze strony najbliższych. Wiele osób nosi traumy całe życie, czuje się nieszczęśliwie, często brakuje im motywacji i celu. Wiele osób nie jest w stanie stworzyć satysfakcjonujących związków, odnaleźć się w odpowiednim zawodzie.

Mój tato, gdy jeździłam z nim do psychiatry, krzyczał na mnie, że chcę zrobić z niego głupka. Niestety współcześnie wiele osób, ma taką opinię, że z terapii korzystają tylko „świry”.

Medytacja to dobry sposób na wyciszenie, na zatrzymanie się - u wielu osób redukuje lęk i stres, pomaga w walce z bezsennością, ułatwia zasypianie i poprawia głębokość snu, może być skutecznym narzędziem w łagodzeniu objawów depresji, może obniżać ciśnienie krwi, tętno i poziom kortyzolu, a także wpływać na lepsze trawienie. Jak dla mnie sporo plusów — a czemu ją wyśmiewać?

Owszem, obecnie zapanowała moda na warsztaty rozwojowe i niektóre są zwykłym wyłudzaniem pieniędzy, dlatego — jak ze wszystkim — trzeba zachować czujność. Wybrać osobę, która ma odpowiednie kwalifikacje; ja sprawdzałam opinie na ZnanymLekarzu o psycholożce, do której się udałam. Jeśli wybieram warsztaty, to również sprawdzam opinie, kwalifikacje prowadzących, bo wielu jest takich samozwańczych „specjalistów” po przeczytaniu kilku książek.

Ale nie można jedną miarą określić wszystkich. Jeśli masz problemy, udaj się najlepiej do poleconego przez kogoś terapeuty albo poszukaj, ale dokładnie sprawdzając. Pamiętajcie, że czasem jakoś nie podpasuje nam dany terapeuta, więc nie skreślajcie całkiem terapii — tylko poszukajcie kogoś innego.

 Piszę o tym, choć nie jest to dla mnie łatwe. Dzielę się swoją historią, bo wierzę, że może komuś dodać odwagi. Proszę, uszanujcie moją szczerość i to, że się odsłoniłam.


Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę…


poniedziałek, 18 sierpnia 2025

Dieta pudełkowa – czy warto? Moje przemyślenia i praktyczne wskazówki

 


Syn zapytał mnie ostatnio, co sądzę o dietach pudełkowych, ponieważ w jego firmie wielu młodych ludzi z nich korzysta. Postanowiłam więc przyjrzeć się temu tematowi bliżej. Nie mam własnych doświadczeń z taką dietą – czasem syn zamawiał zestaw próbny, ale to, co otrzymywał, nie zawsze wzbudzało mój entuzjazm. To trudny i w sumie obcy dla mnie temat. 

W ostatnich latach rynek zdominowała tzw. dieta pudełkowa. Firmy oferujące całodniowe menu mnożą się w zastraszającym tempie. To wygodne rozwiązanie dla osób, które chcą się zdrowo odżywiać, ale nie mają czasu na codzienne gotowanie. Większość firm oferuje diety o różnych poziomach kaloryczności oraz wersje wegetariańskie i wegańskie. Można też znaleźć oferty bardziej specjalistyczne – np. dla osób z Hashimoto, cukrzycą czy nietolerancją glutenu.




Jak każde rozwiązanie, dieta pudełkowa ma swoje zalety i wady, a jej jakość zależy od wyboru konkretnej firmy.

Zalety diety pudełkowej

Wygoda i oszczędność czasu – nie musisz planować posiłków, robić zakupów ani gotować.

Regularność i zdrowe nawyki – posiłki są zaplanowane i zbilansowane, co ułatwia utrzymanie prawidłowej masy ciała.

Różnorodność smaków – dobre firmy oferują bogate, tematyczne menu (wegańskie, sportowe, bezglutenowe itd.).

Kontrola kalorii i składników odżywczych – każdy posiłek ma określoną kaloryczność i skład makroskładników.

Brak marnowania żywności – porcje są precyzyjnie wyliczone.

Idealne dla osób zapracowanych lub nielubiących gotować – sprawdzi się również u seniorów.

Wady diety pudełkowej

Wysoki koszt – jest droższa niż samodzielne gotowanie.

Brak pełnej indywidualizacji – mimo wielu wariantów, dieta nie zawsze uwzględnia indywidualne preferencje czy nietolerancje.

Ograniczona możliwość modyfikacji posiłków – czasem trudno wymienić składniki czy całe danie.

Ryzyko monotonii – mimo starań firm, menu może się znudzić.

Niepewność co do jakości produktów – nie masz kontroli nad źródłem składników.

Zależność od dostaw – opóźnienia mogą zaburzyć plan dnia.

Brak edukacji żywieniowej – nie uczysz się samodzielnego komponowania zdrowych posiłków, co po zakończeniu diety może skutkować efektem jo-jo.

Na co zwrócić uwagę przy wyborze firmy cateringowej?

Składniki i jakość dań

Upewnij się, że firma korzysta ze świeżych, naturalnych produktów i unika konserwantów.

Obecność dietetyka

Menu powinno być układane pod nadzorem specjalistów, z uwzględnieniem potrzeb zdrowotnych i kalorycznych.

Szczegółowy skład posiłków

Każde danie powinno zawierać informację o kaloryczności, białkach, tłuszczach, cukrach, błonniku, sodzie itp.

Różnorodność opcji

Firma powinna oferować różne warianty diet (standardowa, keto, sportowa, wegańska itd.) oraz opcję konsultacji z dietetykiem.

Opinie i recenzje

Sprawdź komentarze w mediach społecznościowych i na porównywarkach cateringów.

Transparentność i certyfikaty

Firma powinna jasno informować o posiadanych certyfikatach, procedurach higienicznych i źródłach składników.

Warunki dostaw

Sprawdź godziny i sposób dostarczania posiłków, w tym czy są one transportowane w chłodni.

Cena

Porównaj kilka firm – nie kieruj się wyłącznie ceną. Tanie diety często idą w parze z gorszą jakością.

Czego unikać przy wyborze cateringu?

Bardzo niskich cen i agresywnych promocji.

Opóźnień w dostawach i braku kontaktu z firmą.

Niskiej jakości dań, tłustych i przetworzonych posiłków.

Braku informacji o składzie, certyfikatach i warunkach produkcji.

Firm z dużą liczbą negatywnych opinii lub ignorujących reklamacje.

Najczęściej polecane firmy cateringowe w Polsce (2025)  - dane na podstawie porównywarki dietly.pl; nie mam żadnych zysków z polecenia tych firm

Maczfit – szeroki wybór diet, dobra obsługa klienta, wysokiej jakości składniki.

Body Chief – oferta dla sportowców i osób na diecie eliminacyjnej, świeżość, proekologiczne opakowania.

BistroBox – inspiracje kuchniami świata, oryginalne smaki.

LightBox – transparentność, nowoczesne podejście do komponowania menu.

Nice To Fit You (NTFY) – personalizacja, elastyczność, świeżość.

Burak Dieta – wiele wariantów, w tym keto, paleo, sportowe, możliwość wyboru dań.

Fit Apetit, TIM Catering, Wygodna Dieta, Kuchnia Vikinga – dobre opinie lokalnie i w rankingach ogólnopolskich.

Podsumowanie

Dieta pudełkowa to bez wątpienia wygodne i nowoczesne rozwiązanie, które może ułatwić codzienne funkcjonowanie i pomóc w dbaniu o zdrowie. Ma jednak swoje ograniczenia: koszt, brak pełnej indywidualizacji oraz potencjalne ryzyko znużenia. Kluczem do sukcesu jest świadomy wybór firmy cateringowej, dostosowanej do naszych realnych potrzeb, stylu życia i stanu zdrowia.

Wybór należy do Was, ja wolę kuchnię domową, czasem wyjście do restauracji. 


Jeśli Ci się spodobało to co czytasz i masz ochotę mnie wesprzeć, to będzie mi bardzo miło gdy postawisz mi wirtualną kawę…